Spider-Man: No Way Home (2021)

Ostatnimi ekranizacjami komiksów Marvela byłem już tak zmączeony, że ani na "Shang-Chi" ani na "Eternals" nie poszedłem do kina. Po nowym "Spider-Manie" też się wiele nie spodziewałem. Oczekiwałem co najwyżej popcornowego poziomu komiksowych produkcji Sony a la "Venom 2", a w najgorszym razie kolejnego bezsensownego widowiska z kilkoma mrugnięciami okiem do fanów i podprowadzaniem pod kolejne części uniwersum bez skupiania się na tym konkretnym filmie.



Mrugnięć okiem do fanów jest rzeczywiście dużo. W zasadzie "Spider-Man: Bez drogi do domu" to prawdziwy potop easter-eggów, cytatów, odniesień i zapożyczeń. Pojawiający się aktorzy ze starych filmów to tylko czubek góry lodowej. Miejscami zastanawiałem się nawet, czy twórcy nie przesadzają. Można bowiem odnieść wrażenie, że bez znajomości poprzednich dwóch serii o Człowieku-Pająku lepiej na ten film się nie wybierać. Co prawda, twórcy starają się łagodzić to wrażenie, ale w efekcie dostajemy dziesiątki mikro-ekspozycji, które z tym filmem nie mają nic wspólnego, lecz wyjaśniają to, co działo się w innych produkcjach Sony o Spidermanie.

Ku mojemu wielkiemu zdumieniu ten gigantyczny fan-service nie skupił na sobie całych wysiłków filmowców. Po raz pierwszy od "Thora: Ragnarok" miałem wrażenie, że autorzy poświęcili trochę czasu na zbudowanie fabuły, która miałaby ręce i nogi. To nie jest ten zlepek scenek jak choćby w "Czarnej Wdowie". Peter Parker jest tu naprawdę bohaterem fabularnym i staje przed wyzwaniami, które mają emocjonalne konsekwencje.

Niestety ciężar historii rozmywa się w zbyt dużej liczbie villainów. W zasadzie "Bez drogi do domu" powtarza formułę narracyjną, którą Sony z powodzeniem wykorzystało w "Spider-Man: Uniwersum". Tam jednak motorem napędowym był jeden złoczyńca. I tu również wystarczyłby Zielony Goblin. Jego dwoista natura świetnie nadawała się do opowieści o zatraceniu i odkupieniu. Jeszcze może Dr. Octopus ma w tym filmie jakąś rolę do spełnienia. Ale bez całej reszty film byłby po prostu lepszy.

Mimo wszystko "Bez drogi do domu" to zaskakująco zgrabne kino. I nawet spodobało mi się, jak dokonuje swoistego rebootu bez anulowania czegokolwiek, co do tej pory produkowało Sony. Jednak nowy teaser "Doktora Strange'a" obudził stłumiony przez "Spider-Mana" niepokój. Coś mi się widzi, że "Bez drogi do domu" to raczej wypadek a nie nowa norma.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)