The Matrix Resurrections (2021)
"Matrix: Zmartwychwstania" jest kompletnie niepotrzebną kontynuacją. To powiedziawszy muszę jednak stwierdzić, że pomysł na tę część był całkiem fajny. Podoba mi się koncepcja, że bohaterowie pozostają uwięzieni w Matriksie, w którym wydarzenia opisane w trylogii są powszechnie znane. Zmieniono je jednak w fikcję. Jest to naprawdę zgrabne posunięcie i całkiem wiarygodne.
Zresztą w nowym "Matriksie" podoba mi się więcej rzeczy. Sama wizja świata przyszłości, w której podziały nie są podziałami my-ludzie kontra oni-maszyny/AI, też jest ekstra. Rzeczywisty konflikt rozgrywa się według poprzecznych podziałów i lepiej niż w oryginale zostały zaprezentowane różnorodne motywacje. Niejako konsewkencją tego jest fakt, że spodobała mi się postać Niobe i wizja jej miasta. To dlatego nowy Agent Smith był super, stając się swoistą przeciwwagą dla Neo.
Niestety te pomysły obudowano przeraźliwie naciąganą fabułą. I na tym właśnie poległa Lana Wachowski. Żeby to dobrze sprzedaż, potrzeba było kogoś, kto jest mistrzem bullshitu. Potrzeba była osoba nie tylko z jasną wizją, ale też brawurowym podejściem do opowiadania historii, by nawet najbardziej idiotyczne momenty zmienić w rzeczy, od których widzowie nie potrafią oderwać wzroku.
Tymczasem tutaj nie ma ani jednej sceny, która miałaby w sobie podobną memo-twórczą moc, co oryginał. Lana Wachowski nie potrafiła też uczynić z cytowania "Matriksa" atutu. A przecież to była podstawa sukcesu jedynki. W tamtym filmie nie było ani jednej oryginalnej myśli. "Matrix" składał się z cytatów z gnostyków, z Dicka i całej masy innych twórców sf. A jednak mało komu to przeszkadzało (mi trochę, ale tylko dlatego, że byłem fanem "Mrocznego miasta" i "Equilibrium"). "Zmartwychwstania" są więc zbudowane według tego samego schematu, ale bez tej samej twórczej energii. A to sprawiło, że film jest widowiskiem, które jeden raz można obejrzeć, a potem o nim spokojnie zapomnieć.
Ocena: 5
Zresztą w nowym "Matriksie" podoba mi się więcej rzeczy. Sama wizja świata przyszłości, w której podziały nie są podziałami my-ludzie kontra oni-maszyny/AI, też jest ekstra. Rzeczywisty konflikt rozgrywa się według poprzecznych podziałów i lepiej niż w oryginale zostały zaprezentowane różnorodne motywacje. Niejako konsewkencją tego jest fakt, że spodobała mi się postać Niobe i wizja jej miasta. To dlatego nowy Agent Smith był super, stając się swoistą przeciwwagą dla Neo.
Niestety te pomysły obudowano przeraźliwie naciąganą fabułą. I na tym właśnie poległa Lana Wachowski. Żeby to dobrze sprzedaż, potrzeba było kogoś, kto jest mistrzem bullshitu. Potrzeba była osoba nie tylko z jasną wizją, ale też brawurowym podejściem do opowiadania historii, by nawet najbardziej idiotyczne momenty zmienić w rzeczy, od których widzowie nie potrafią oderwać wzroku.
Tymczasem tutaj nie ma ani jednej sceny, która miałaby w sobie podobną memo-twórczą moc, co oryginał. Lana Wachowski nie potrafiła też uczynić z cytowania "Matriksa" atutu. A przecież to była podstawa sukcesu jedynki. W tamtym filmie nie było ani jednej oryginalnej myśli. "Matrix" składał się z cytatów z gnostyków, z Dicka i całej masy innych twórców sf. A jednak mało komu to przeszkadzało (mi trochę, ale tylko dlatego, że byłem fanem "Mrocznego miasta" i "Equilibrium"). "Zmartwychwstania" są więc zbudowane według tego samego schematu, ale bez tej samej twórczej energii. A to sprawiło, że film jest widowiskiem, które jeden raz można obejrzeć, a potem o nim spokojnie zapomnieć.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz