Câmp de maci (2020)
Początek roku rozpocząłem z filmami zwodniczymi, które niby sugerowały, że będą opowiadać o jednym, a w rzeczywistości mówiły o czymś zupełnie innym.
Oto "Pole maków". Wydaje się, że jest to historia żandarma Cristi. Widzimy go na początku w intymnych sytuacjach z innym mężczyzną. Ale wkrótce zorientujemy się, że nie jest wyoutowany. Wśród żandarmów udaje hetero. Miał niby nawet dziewczynę, o którą się jego koledzy dopytują. W tym momencie jest już jasne, że "Pole maków" to historia o strachu przed byciem sobą w skrajnie konserwatywnym społeczeństwie.
I choć Cristi pozostanie w centrum wydarzeń, to jednak film zbacza z wyznaczonego wcześniej toru. Dla mnie "Pole maków" to opowieść o (nie)tolerancji. Twórcy pokazują, że nie jest to zjawisko binarne, jak się powszechnie wydaje, że tak naprawdę można być jednocześnie jednym i drugim. I nie chodzi mi tu wyłącznie o Cristiego, który ze strachu pobił faceta, który znał jego sekret. Dobrym przykładem jest siostra bohatera, która ewidentnie nie ma nic przeciwko gejom i jest otwarta w stosunku do partnera Cristiego. Ale jej ostatnie słowa sugerują, że choć ogólnie do gejów nie ma nic, to jednak brat-pedał jej nie do końca odpowiada.
Albo Claudiu, jeden z kolegów Cristiego z pracy. On z kolei wydaje się klasycznym rumuńskim homofobem. Ale w rozmowie z bohaterem wyraźnie sugeruje, że wie o jego skłonnościach i wcale nie wpływa to negatywnie na jego opinię o nim.
"Pole maków" pokazuje, że życia ludzi są bardziej skomplikowane niż nam się wydaje, ale zarazem to my sami komplikujemy - ze strachu przed zmianą status quo - życie sobie i innym tam, gdzie nie ma ku temu potrzeby. Podejmujemy decyzje kierowani niepełnymi informacjami, uznając pozory za oczywistość.
Strukturalnie "Pole maków" to klasyczna produkcja rumuńska. Mamy surowe, bliskie rzeczywistości zdjęcia i sytuacje. Reżyser podgląda bohaterów, jakby byli zwykłymi ludźmi, a on dokumentalistą. Niewiele się tu dzieje filmowych rzeczy, a całość rozgrywa się w dialogach i interakcjach między postaciami.
Ocena: 6
Oto "Pole maków". Wydaje się, że jest to historia żandarma Cristi. Widzimy go na początku w intymnych sytuacjach z innym mężczyzną. Ale wkrótce zorientujemy się, że nie jest wyoutowany. Wśród żandarmów udaje hetero. Miał niby nawet dziewczynę, o którą się jego koledzy dopytują. W tym momencie jest już jasne, że "Pole maków" to historia o strachu przed byciem sobą w skrajnie konserwatywnym społeczeństwie.
I choć Cristi pozostanie w centrum wydarzeń, to jednak film zbacza z wyznaczonego wcześniej toru. Dla mnie "Pole maków" to opowieść o (nie)tolerancji. Twórcy pokazują, że nie jest to zjawisko binarne, jak się powszechnie wydaje, że tak naprawdę można być jednocześnie jednym i drugim. I nie chodzi mi tu wyłącznie o Cristiego, który ze strachu pobił faceta, który znał jego sekret. Dobrym przykładem jest siostra bohatera, która ewidentnie nie ma nic przeciwko gejom i jest otwarta w stosunku do partnera Cristiego. Ale jej ostatnie słowa sugerują, że choć ogólnie do gejów nie ma nic, to jednak brat-pedał jej nie do końca odpowiada.
Albo Claudiu, jeden z kolegów Cristiego z pracy. On z kolei wydaje się klasycznym rumuńskim homofobem. Ale w rozmowie z bohaterem wyraźnie sugeruje, że wie o jego skłonnościach i wcale nie wpływa to negatywnie na jego opinię o nim.
"Pole maków" pokazuje, że życia ludzi są bardziej skomplikowane niż nam się wydaje, ale zarazem to my sami komplikujemy - ze strachu przed zmianą status quo - życie sobie i innym tam, gdzie nie ma ku temu potrzeby. Podejmujemy decyzje kierowani niepełnymi informacjami, uznając pozory za oczywistość.
Strukturalnie "Pole maków" to klasyczna produkcja rumuńska. Mamy surowe, bliskie rzeczywistości zdjęcia i sytuacje. Reżyser podgląda bohaterów, jakby byli zwykłymi ludźmi, a on dokumentalistą. Niewiele się tu dzieje filmowych rzeczy, a całość rozgrywa się w dialogach i interakcjach między postaciami.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz