Elvis (2022)

O, i to jest Baz Luhrmann, jakiego uwielbiam. "Elvis" to przede wszystkim widowisko. To kolory, energia i muzyka. Przez 3/4 filmu jest to w zasadzie nieustający teledysk, rozedrgany, pulsujący talentem i miłością do muzyki. Patrzyłem na to oczarowany. Po "Respect" była to czysta ambrozja.



"Elvis" ma wszystkie klasyczne elementy filmu biograficznego o muzykach. Są rodzinne kłopoty, są religijne wtręty, jest bieda, z które wydobywa się dzięki muzyce. Jest miłość, sława i są ci, którzy żerują na jego talencie. Jednak przez większość czasu "Elvis" w zasadzie nie jest filmem biograficznym. Bliżej mu do "Króla rozrywki" (który nominalnie też jest biografią), niż do "Bohemian Rhapsody".

Luhrmann poszedł w stronę, którą preferuję w biografiach. Zamiast wyliczać kolejne zdarzenia i przeprowadzać nas klasycznym szlakiem wzlotów i upadków, dla niego punkty z biografii Elvisa są pretekstami do zabaw obrazami i dźwiękami. Dzięki temu jego film jest bardziej o talencie Elvisa, o jego fenomenie, jego fizycznym oddziaływaniu na masy. Owszem traci na tym portret psychologiczny, no i sama narracja zostaje spłycona. Jednak dla mnie nie była to wielka strata. Dzięki temu dostałem bowiem żywe, pulsujące widowisko.

Niestety film jest o co najmniej pół godziny za długi. Co czuje się tym bardziej, że w końcówce Luhrmann zrezygnował z teledyskowej natury narracji na rzecz czegoś bardziej standardowego. Są to sceny wyjęte z innej bajki, kompletnie nie pasujące do tego, co wcześniej opowiadał reżyser. Męczyłem się na tym straszliwie i odliczałem minuty do końca.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)