Jurassic World Dominion (2022)
Na "Jurassic World: Dominion" wybierałem się pełen najgorszych myśli. Słyszałem o nim tyle złego, że nawet zastanawiałem się, czy sobie go w ogóle nie odpuścić. Kiedy więc w końcu poszedłem na niego do kina, odetchnąłem z ulgą. Być może narzekający na "Jurassic World: Dominion" mają lepsze wspomnienia z dwóch pierwszych części nowej trylogii. Dla mnie już jedynka była kompletnie idiotyczna, a dwójka pozostawiła jeszcze gorsze wrażenie. I "Dominion" w moich oczach po prostu trzyma ten żenująco niski poziom.
Powiedziałbym nawet, że jest lepszy niż "Upadłe królestwo". Ma spójniejszą fabułę. A kiedy wkracza na teren czystej głupoty i absurdu, to jednak ma więcej przyzwoitości niż w poprzednich częściach. Bryce Dallas Howard nie wiadomo czemu uprawia parkour, ale przynajmniej, kiedy biegnie, to ma odpowiednie obuwie, a nie jak w jedynce, gdzie nosiła szpilki. Jej wyczyny na dachach Malty wyglądają dużo lepiej niż przygody na dachach rezydencji z drugiej części.
"Dominion" przypomina danie jednogarnkowe zrobione z resztek, jakie były pod ręką. Stąd miejscami trzecia część "Jurassic World" więcej wspólnego ma z Indianą Jonesem lub Mad Maksem niż z "Parkiem jurajskim". Starych bohaterów fajnie ogląda się na ekranie, ale jednocześnie ma się świadomość, że ich obecność zniszczyła film, ponieważ przekreśliła szansę na jakąś spójną, interesującą fabułę (ale że nauczony poprzednimi częściami nie miałem takich oczekiwań, to też nie mogę powiedzieć, że czuję się rozczarowanym).
Ogólnie "Dominion" wpisuje się w rozpowszechniony obecnie w Hollywood trend, by film niemal nic nie miał wspólnego ze swoim tytułem. Dinozaury są tu gadżetami i wcale nie dowiemy się, jak to jest żyć w świecie, w którym prehistoryczne gady nie są już prehistoryczne. I podobnie jak większość obecnych blockbusterów ("Top Gun: Maverick" jest tu wyjątkiem) "Dominion" zostało tak skonstruowane, żeby osoby, które napiły się zbyt dużo kinowej coli mogły spokojnie pójść do toalety na drugim końcu kinowego kompleksu i po powrocie poczuć, że nic istotnego ich nie ominęło.
Ocena: 4
Powiedziałbym nawet, że jest lepszy niż "Upadłe królestwo". Ma spójniejszą fabułę. A kiedy wkracza na teren czystej głupoty i absurdu, to jednak ma więcej przyzwoitości niż w poprzednich częściach. Bryce Dallas Howard nie wiadomo czemu uprawia parkour, ale przynajmniej, kiedy biegnie, to ma odpowiednie obuwie, a nie jak w jedynce, gdzie nosiła szpilki. Jej wyczyny na dachach Malty wyglądają dużo lepiej niż przygody na dachach rezydencji z drugiej części.
"Dominion" przypomina danie jednogarnkowe zrobione z resztek, jakie były pod ręką. Stąd miejscami trzecia część "Jurassic World" więcej wspólnego ma z Indianą Jonesem lub Mad Maksem niż z "Parkiem jurajskim". Starych bohaterów fajnie ogląda się na ekranie, ale jednocześnie ma się świadomość, że ich obecność zniszczyła film, ponieważ przekreśliła szansę na jakąś spójną, interesującą fabułę (ale że nauczony poprzednimi częściami nie miałem takich oczekiwań, to też nie mogę powiedzieć, że czuję się rozczarowanym).
Ogólnie "Dominion" wpisuje się w rozpowszechniony obecnie w Hollywood trend, by film niemal nic nie miał wspólnego ze swoim tytułem. Dinozaury są tu gadżetami i wcale nie dowiemy się, jak to jest żyć w świecie, w którym prehistoryczne gady nie są już prehistoryczne. I podobnie jak większość obecnych blockbusterów ("Top Gun: Maverick" jest tu wyjątkiem) "Dominion" zostało tak skonstruowane, żeby osoby, które napiły się zbyt dużo kinowej coli mogły spokojnie pójść do toalety na drugim końcu kinowego kompleksu i po powrocie poczuć, że nic istotnego ich nie ominęło.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz