南京!南京!(2009)
I znów sobie ponarzekam na polską kinematografię. "Miasto życia i śmierci" zrealizowany zostało z okazji 70 rocznicy zdobycia Nankinu przez Japończyków. Niestety na głowę bije on nasz "Katyń", też przecież powstały z okazji rocznicy masakry. Chińska produkcja obnaża wszystkie słabości naszego kina, a przecież nie jest to żadne arcydzieło (co tylko jeszcze boleśniej daje się nam Polakom we znaki).
Niemal reporterskie zdjęcia z walk na ulicach Nankinu to prawdziwe mistrzostwo świata. Aż marzy mi się, że ktoś kiedyś tak spróbował pokazać Powstanie Warszawskie. Reszta to brutalna, wstrząsająca ale też nieco emocjonalnie zdystansowana opowieść o tym, co wydarzyło się po wkroczeniu do Nankinu Japończyków. A działy się rzeczy okrutne, które reżyser rekonstruuje w sposób metodyczny a jednocześnie chłodny, bez histerii. Brakuje w tym wszystkim emocjonalnego zaangażowania, czego powodem jest fakt, że Chuan Lu zdecydowanie za mało poświęca uwagi bohaterom. Kiedy już to czyni, jesteśmy prawie na samym końcu opowieści. Mocno też wyczuwane jest propagandowe przesłanie. Jednak tu akurat jest to jak najbardziej zrozumiałe i nie prowadzi do takiego dysonansu, jaki pojawiał się chociażby w "Hero". Lu zaskoczył mnie też dając tak dużą rolę 'dobremu Japończykowi', nie dziwi za to reakcja chińskiej publiczności, która za to niewybaczalne posunięcie groziła mu śmiercią. Lu poszedł dalej niż skłonni byli pójść Spielberg, Polański czy Wajda, choć przecież Chińczyków zginęło więcej niż Żydów i Polaków razem wziętych.
Swoją drogą ciekawie będzie porównać "Miasto życia i śmierci" z niemieckim filmem "John Rabe" o naziście, który starał się ratować mieszkańców Nankinu przed Japończykami.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz