Law Abiding Citizen (2009)
Uwielbiam historie o "zwyczajnych" ludziach, którzy skrzywdzeni przez lata obmyślają zemstę i jest ona niezwykle wyrafinowana, skomplikowana i precyzyjna . Kocham opowieści o starci osób, z których każda ma swoje racje i nie można łatwo określić kto jest tym dobrym a kto jest złym, bo de facto obaj są dobrzy, a źle postępują. "Prawo zemsty" ma oba te elementy, więc powinien mnie porwać. Skończyło się jedynie na tym, że nie wynudził mnie.
Nie wiem w sumie dlaczego, ale z jakiegoś powodu wyszedłem z seansu nie do końca usatysfakcjonowany. Coś w sposobie opowiedzenia historii, tempie, konfrontacjach głównych bohaterów nie zagrało do końca. F. Gary Gray miał kilka naprawdę dobrych pomysłów, jak choćby skrócenie do minimum wstępu czy scena z komórką. Z drugiej strony trudno cały plan Clyde'a wydaje się zbyt prosty i realizowany na zbyt mało skalę. Jakoś nie widzę w jego działaniach uzasadnienia tezy, że powalił całe na kolana całe miasto. Zresztą z krwawiącym sercem muszę powiedzieć, że wypowiadająca te słowa Viola Davis to zdecydowanie najsłabsze ogniwo filmu. "Overacting" – tak można określić jej kreację.
"Prawo zemsty" zaskoczyło mnie swoim przesłaniem, które wydaje się być zakamuflowaną pochwałą terroryzmu. Och, na powierzchni film jest bardzo poprawną historyjką, w której terroryzujący miasto może mieć szczytne ideały, ale przez sam fakt wybrania przemocy już podpisuje na siebie wyrok, który musi zostać wykonany. Jednak wystarczy spojrzeć głębiej, a przede wszystkim obejrzeć końcówkę, by zobaczyć, że ci, którzy zostali dotknięci przez terroryzm inaczej się zachowują, zaczynają doceniać życie, postępują w sposób bardziej moralnie godny. Tym samym męczennik za sprawę uzyskuje to, o co walczył – został wysłuchany, zrozumiany i jego postulaty są w życie wprowadzone. Oczywiście film kończy się tak szybko, że nie wiadomo na ile trwałe są te zmiany, ale jednak są.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz