Arn - Tempelriddaren (2007)
No, teraz historia Arna zaczyna mieć sens... Ale od początku. Nie tak dawno temu miałem tę niemiłą przyjemność obejrzeć w kinie "Templariuszy. Miłość i krew". Nie opisałem go na blogu, bo też nie uznaję go za film. To po prostu przydługie streszczenie dwóch filmów Petera Flintha i jak się teraz okazuje nie dość dokładne (pominięcie wielu kluczowych scen, zmiany w montażu wypaczyły sens historii). "Templariusze" jednak zachęcili mnie do obejrzenia oryginałów i tak właśnie sięgnąłem po "Arn - Tempelriddaren".
Jest to historia Arna od dzieciństwa spędzonego w domu i klasztorze przez krótki czas chwały i miłości po lata pokuty w Ziemi Świętej jako rycerz Templariuszy, kończąc się zwycięską bitwą nad siłami Saladyna. Flinth kreśli opowieść sentymentalną i naiwną, ale na tyle osadzoną w tradycji średniowiecznych podań, że aż tak bardzo nie daje się to we znaki. Mogę sobie niemal wyobrazić, że w podobny sposób przed 800 laty opowiadanoby historię Arna z cudownym uzdrowieniem i przyjmowanym jako oczywistość jego talentami. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, by "Arn - Tempelriddaren" mniej przypominało "Władcę Pierścieni", z "posuwistymi" zdjęciami pełnymi malowniczych pagórków, wdzięcznych białowłosych, szlachetnych rycerzy i zdradliwych możnowładców. Flinth niestety nie jest artystą, tylko rzemieślnikiem i najlepsze na co mogłem liczyć to na solidną narrację. To akurat dostałem, co było miłą odmianą po straszliwej sieczce, jaką byli "Templariusze". Jednak nie sposób nie żałować, że reżyser nie zdecydował się trochę zdynamizować przynajmniej tę część opowieści, która dotyczyła intryg politycznych.
W "Arn - Tempelriddaren" zdecydowanie mniej niż w "Templariuszach" irytowała mnie postać Cecylii. Joakim Nätterqvist zdecydowanie lepiej prezentował się, kiedy przestali zmuszać go do udawania młodzieniaszka. Fajnie, że na ekranie jest trochę więcej Vincenta Pereza. Niestety rozczarował mnie Gustaf Skarsgård w roli Knuta. Kompletnie mi do niej nie pasował. Flinth zmarnował też świetną chemię istniejącą pomiędzy Nätterqvistem a Milindem Somanem grającym Saladyna. Jest lepiej niż w "Templariuszach", ale nawet nie w połowie tak dobrze, jak mogło być.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz