Charlie Bartlett (2007)
Kiedy oglądałem "Charliego Bartletta", przypomniał mi się film "Więcej czadu". Oba w zasadzie opowiadają o tym samym: o chłopaku, który w nowej szkole nie bardzo się odnajduje, o młodzieńczych niepokojach i o tym, jak on wysłuchując zwierzeń innych próbuje im pomóc. Jest nawet moment grozy, kiedy jeden z pomniejszych bohaterów próbuje popełnić samobójstwo. Oba filmy zajęły również podobne miejsca w box offisie (poza pierwszą dziesiątką), czego kompletnie nie rozumiem, bowiem mnie osobiście i "Więcej czadu" i "Charlie Bartlett" przypadły do gustu.
Porównanie obu filmów dużo mówi o zmianach, jakie zaszły w kulturze. W "Więcej czadu" samobójstwo jest skuteczne, w "Charliem Bartlecie" już nie. Działania młodych bohaterów nie mają więc tak tragicznych konsekwencji, co jest niezwykle intrygującą socjologicznie obserwacją zważywszy na fakt, że to właśnie w nowszym filmie młodzi ludzie są gwałtowniejsi i brutalniejsi w swoim zachowaniu (przemoc wobec uczniów, zdemolowanie szkoły).
"Charlie Bartlett" z całą pewnością zasługuje na uzyskanie statusu "Więcej czadu" nowego pokolenia. Jest inteligentny, zabawny na swój neurotyczny sposób i ma całą plejadę barwnych, przyciągających uwagę bohaterów. Pozytywnie zaskoczył mnie Anton Yelchin. Toż to istny wulkan surowej aktorskiej energii. Choć widziałem go już w paru filmach, dopiero tutaj naprawdę zwrócił moją uwagę. Hope Davis w roli matki oraz Robert Downey Jr. w roli dyrektora również znakomicie się sprawdzają. Moja ocena byłaby nieco wyższa, gdyby nie to, że mniej więcej po 2/3 filmu tempo nagle spada, a twórcy na gwałt wycofują się z wcześniej ukształtowanego wizerunku głównego bohatera. Moim zdaniem za bardzo go ułagodzili, za mocno spokornieli. Owszem, należało wygrać przedwczesną dojrzałość Charliego, ale nie należało go całkowicie pozbawiać ekscentryczności.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz