Desert Flower (2009)
Przy tego rodzaju obrazach u wielu osób zawsze pojawia się problem, jak rozdzielić tematykę od oceny samego filmu. Ja nie mam tego problemu i tylko dlatego, że "Kwiat pustyni" porusza bardzo ważną kwestię, o której wciąż za mało się na świecie mówi (a przede wszystkim czyni), nie zamierzam zawyżać oceny. A fakty są takie, że Sherry Horman zrobiła film ładny, wręcz laurkowy, do bólu szablonowy, który przed porażką ratuje nie scenariusz a aktorzy.
Horman chyba od samego początku miała problem, jak pogodzić historię głównej bohaterki w Somali z tą w Londynie. Poszła na podręcznikowy kompromis, który niestety słabo się tu sprawdza. Przejścia pomiędzy jedną a drugą przestrzenią czasową są wymuszone, a narracja zamiast stawać się spójniejszą, rozbija się i wytrąca z rytmu. Kilka wątków jest przeciągniętych ponad miarę, niektórzy bohaterowie są niepotrzebni (przynajmniej w tak duże ekspozycji). Horman nie potrafi pokazać, jak to naprawdę jest być obcym w wielkiej metropolii. Nie potrafi przekonująco opowiedzieć całej historii. Za to doskonale radzi sobie z detalami. "Kwiat pustyni" jest bardzo pięknie nakręcony. Reżyserka świetnie czuje aktorów i wraz z operatorem odwaliła kawał dobrej roboty. Film miejscami wzrusza, w innych rozbawi, ale są to uczucia dość powierzchowne.
Jak powiedziałem ważnym elementem filmu jest jego obsada. Ze swoich ról świetnie się wywiązali nie tylko starzy wyjadacze (Hawkins, Spall, Stevenson), ale również ci mający niewielkie doświadczenie, jak choćby odtwórczyni głównej roli Liya Kebede. Kilka scen to naprawdę zachwycający popis gry aktorskiej.
Bardzo spodobała mi się też muzyka Martina Todsharowa. Mam z nią jednak duży problem, bo choć motyw przewodni jest przepiękny, kompletnie nie pasuje on do zrealizowanego przez Horman filmu. Kiedy ogląda się kolejne sceny i słucha muzyki pojawia się ostry dysonans i wątpliwość, czy kompozytor w ogóle widział film, czy też po prostu napisał muzykę, jak mu akurat w duszy grała.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz