Valentine's Day (2010)
Jeżeli miał to być film o miłości, to niestety twórcy polegli na całej linii. W "Walentynkach" nie ma w ogóle miłości (no, może przemyka gdzieś daleko na drugim planie, ale zdecydowanie brak jej na pierwszym). Jest to film przeraźliwie depresyjny, pokazujący ludzi jako desperatów, którzy nie potrafią żyć sami, którzy spędzają każdą wolną chwilę czepiając się innych w poszukiwaniu drugiej połówki. Zazwyczaj są jednak ślepi albo też wymyślają sobie różne przeszkody, które bycie we dwoje uniemożliwiają. To, co króluje w filmie to strach: wszechogarniający lęk przed byciem samemu. Tak naprawdę Walentynki to nie święto zakochanych, lecz święto desperatów, ale ponieważ nazwa ta jest za mało pozytywna, rozumiem dlaczego się nie przyjęła.
Mimo gorzkiego i przygnębiającego portretu ludzkości, film bawi. Ku mojemu zaskoczeniu Garry Marshall dość sprawnie poradził sobie z całym tabunem równorzędnych bohaterów. Oczywiście pisząc to mam na myśli tylko to, że film trzyma się kupy i nie rozłazi (zbytnio) po kątach. Niemniej jednak nie uniknięto irytujących i jakże typowych w takich produkcjach "schodów": nadmierna ekspozycja bohaterów kompletnie na to niezasługujących i za mało czasu ekranowego dla tych, którzy naprawdę byli ciekawi.
Osobiście bawiłbym się znacznie lepiej, gdyby na ekranie było mniej Ashtona Kutchery i wszystkich tych dzieciaków i nastolatków. Świetna była za to Anne Hathaway, dobrze wypadła też Jessica Biel. Bardzo żałuję, że prawie kompletnie zignorowano Queen Latifah i Kathy Bates. Kompletnym niewypałem okazało się obsadzenie w rolach gejów Bradleya Coopera i Erica Dane'a. Zupełnie nie dziwi mnie, że jest to jedyna para, która się nie pocałowała. W tej jednej króciutkiej scenie razem są tak niezgrabni i kompletnie nie ma między nimi chemii. Po scenie tej żałowałem, że nie było nic między Cooperem i Julią Roberts – tu czuło się nić porozumienia. Do tego ten akcent Dane'a, ugh.
Duży plus należy się autorom dialogów. Kilka tekstów było naprawdę przezabawnych jak choćby o wibrującym telefonie (w polskim tłumaczeniu przerobionym na palmtopa), o wzroście, seks rozmowa Queen Latifah. Nawet Taylor Lautner żartujący sam z siebie był niezły.
Jednak najbardziej fascynujące w "Walentynkach" było obserwowanie tego, co nie zostało pokazane. Z jaką starannością uniknięto pokazania choć rąbka gołego pośladka. Jak to Grace i Kutcher ("Różowe lata 70-te"), Dempsey i Dane ("Chirurdzy") obie panie Roberts ani chwili nie przebywają wspólnie na planie. Ciekaw jestem, czy Julia Roberts spotkała się z Hectorem Elizondo ("Pretty Woman", który to film jest przypomniany w jednej ze scen).
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz