Fighting Tommy Riley (2005)

Tommy Riley to bokser z potencjałem. Problem w tym, że jak dotąd nikt nie był w stanie przekuć ten potencjał na coś konkretnego. Tommy zdaje się roztrwonił już swoje szanse i znajduje się na najprostszej drodze do spieprzenia sobie życia na amen. I wtedy, zupełnie niespodziewanie w jego życie wkroczy on – stary, gruby facet, samotny z całą półką leków, z psem jako jedynym towarzyszem. To Marty, kiedyś sam niezły bokser, potem trener, teraz nauczyciel. Wciąż jednak na wpół amatorsko para się treningiem. Przyszedł ocenić innego boksera, zobaczył Tommy'ego i od razu zauważył w nim to coś.


Zaczęli trenować. Marty przebił się przez mur Tommy'ego, wyprowadził go na prostą. Chłopak po raz pierwszy uwierzył w siebie i znalazł kogoś, kto jest dla niego wsparciem. Dla Marty'ego to być może już ostatnia szansa na wypromowanie bokserskiego mistrza. O ile jednak Tommy zdaje się być w siódmym niebie, o tyle Marty nie jest do końca szczęśliwy. Tommy jest darem z niebios, ale darem, który ma kilka bolesny kolców. Marty pozwalając, by Tommy wszedł do jego życia, otworzył drzwi, które dawno już były zamknięte i zamurowane. Niestety nie starczy mu już sił, by je zamknąć ponownie. A lojalność, jaką wyhodował u Tommy'ego okaże się ostatecznie tym, co go wykończy.

J. P. Davis pisząc scenariusz "Fighting Tommy Riley" zapewne liczył, że będzie drugim Sylvestrem Stallonem, a sam film nowym "Rockym". Jeśli tak rzeczywiście było, to Davis mocno się przeliczył. Przede wszystkim "Rocky" był opowieścią archetypiczną, z kolei "Fighting Tommy Riley" to historia mocno konwencjonalna. Bliżej jej do melodramatu niż do filmu sportowego. Po drugie przy "Rockym" pracowali lepsi specjaliści. Realizacji "Fighting..." kuleje w wielu miejscach.

Jednak Davis może być dumny ze swojego scenariusza. To jeden z najsilniejszych punktów całego filmu. Bardzo podobało mi się nakreślenie relacji pomiędzy dwójką głównych bohaterów, cała konstrukcja ich osobowości, która w wielu miejscach była kompletnie nietypowa dla tego rodzaju obrazów. Sam Davis świetnie też poradził sobie z rolą młodego Tommy'ego, zaś Eddie Jones okazał się doskonały w roli Marty'ego. Niestety w historii jest kilka tanich sentymentalnych chwytów, które można sobie było darować. Jednak tym, co najbardziej obniża wartość obrazu jest muzyka. Tylko w dwóch miejscach udało się kompozytorowi trafić i wybić poza typowe brzdąkanie. Reszta to jedynie bardziej harmonijny szum. Ocena jaka ostatecznie wystawiłem filmowi jest mocno na wyrost, ale daję ją ze względu na bohaterów i grających ich aktorów.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Tonight I Strike (2013)