Tout contre Léo (2002)
Interesujące. Christophe Honoré musi mieć problem ze śmiercią. Ktoś zmarł, a on sobie z tym nie poradził. Bo też dlaczego po raz kolejny (odwracam tu kolejność, w końcu ten film powstał wcześniej) opowiada tę samą historię? Teraz pozostaje pytanie, która wersja jest bliższa prawdy. Czy tak jak to było w "Les Chansons d'amour" śmierć nadeszła nagle, czy tak jak to jest właśnie tu w "Tout contre Léo", gdzie śmierć jest wyczekiwana, obecna zanim jeszcze fizycznie nastąpi. Jest też jeszcze "Novo", gdzie temat śmierci jest podobnie potraktowany. We wszystkich nich zdradzieckie jest samo ciało, to choroba jest przyczyną śmierci. Inaczej jest w "Aprés lui" (który mam nadzieję niedługo obejrzeć).
W "Tout contre Léo" umierający jest Léo, a cała rodzina musi się z tym pogodzić, musi na to czekać. Historię oglądamy z punktu widzenia jego 12-letniego brata Marcela, którego rodzina postanawia ochronić i nic mu nie mówi. Ten jednak podsłuchał ich rozmowę i o wszystkim wie. Rozpoczyna się przedziwna gra podwójnych znaczeń i iluzji. Dość dobrze oddana przez reżysera.
Nie jest to film tej samej klasy co w "Les Chansons d'amour". Choć łączy je wiele (nawet jedna piosenka!), to jednak tutaj rzecz wydaje się jeszcze surowa, niedopracowana artystycznie. Honoré postawił na prostotę i naturalność, ale miejscami pojawiają się zapędy "histeryczne" nie pasujące do konstrukcji (jak matka leżąca w trawie). Całość jest jednak nasycona dużym pierwiastkiem emocjonalnym i nie czuć w nim telewizyjnej produkcji. To sztuka, która Francuzom rzadko kiedy się udaje. Chyba wolę kiedy Honoré reżyseruje swoje własne scenariuszem, niż kiedy pisze dla innych.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz