Griffin & Phoenix (2006)
Gdy nie ma już nadziei, gdy wiadomo, że to już koniec, co wtedy pozostaje? Jedynie miłość. To jedyna siła, która może zneutralizować śmierć. Owszem, nie powstrzyma jej, lecz da nam czas na przeżycie chwili czystego niczym nieskrępowanego szczęścia.
Griffin umiera. Pozostał mu rok życia, może nieco więcej. I choć, jak wyjaśni profesor z zajęć o śmierci, każdego dnia umieramy po trochu, dopiero wtedy, kiedy diagnoza jest bezwzględnie brutalna i prosta, zaczynamy intensywniej odczuwać życie, doceniamy to, co mamy przed oczami. I wtedy, gdy brak już oporów, można naprawdę otworzyć się na drugą osobą. A gdy ta druga osoba również ma śmiertelną chorobę, wtedy raj okazuje się być na wyciągnięcie ręki.
"Miłość bez końca" to niezwykle ciepły i wzruszający film. Chwilami reżyser chyba nawet przesadza, przez co wydaje się, że tam gdzie jego bohaterowie są szczerzy i pozbawieni złudzeń, on woli karmić widzów bladą imitacją nadziei. Widać to głównie w scenach komediowych, które chwilami są robione jakby na siłę. Jednak dynamika między Dermotem Mulroneyem a Amandą Peet jest na tyle szczera, że ingerencja reżysera nie daje się aż tak bardzo we znaki.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz