A Nightmare on Elm Street (2010)
Pod koniec filmu główna bohaterka mówi "To koniec koszmaru". Mam nadzieję, że będą to słowa prorocze i na tym filmie skończy się nowa wersja "Koszmaru z ulicy Wiązów". Zresztą nazywanie go "filmem" jest grubą przesadą, to produkt filcopodobny stworzony tylko i wyłącznie w celu zarobienia pieniędzy.
Niemal wszystko w tym filmie rozczarowuje, jednak największym problemem jest bezsprzecznie sam Freddy. "Koszmary" w przeszłości nie oglądało się dla porywającej fabuły czy wspaniałego aktorstwa a dla wyrazistego bohatera, jakim był Freddy Krueger. Tymczasem w nowej wersji jest to postać bezbarwna. Twarz pozbawiona wyrazu i możliwości mimiki wcale nie przeraża. Nie jest ani postacią charyzmatyczną, ani niepokojącą, ani zabawną. By przerażać potrzeba sporo dodatkowych efektów montażowych i dźwiękowych, większość żartów i docinków jest spalona, bo nie idzie za nimi dwuznaczna gra.
Problemem jest też brak wizji twórców co do tego, jaki film chcą nakręcić. Przez większą część jest to kopia oryginału. Gdyby jeszcze twórcy zechcieli przenieść klimat oryginału, byłoby nieźle, jednak oni po prostu przekopiowali przez kalkę, przez co wyszedł im niewyraźny cień oryginału. Większość scen, które zostały zachowane z "Koszmaru" Wesa Cravena, tam wypadają lepiej niż w nowej wersji.
Irytuje też obsada. Jeszcze Rooney Mara w roli Nancy ujdzie, ale już Kyle Gallner był nie do zniesienia. Męczył mnie w "Zabójczym ciele", męczył w "Udręczonych" i męczy tutaj. Gdyby to ode mnie zależało, to on byłby pierwszą ofiarą.
Jedyne co film mogło uratować, to pociągnięcie wątku pedofilskiego. Niestety jest on potraktowany jedynie jako pretekst do wyjaśnienia losu Kruegera. A tymczasem potencjał pomysłu był spory. Oto ofiary pedofila raz jeszcze trafiają w jego łapska. Sytuacja niby jest inna, bo teraz są już rozbudzonymi seksualnie nastolatkami, lecz w snach znów stają się bezbronnymi dziećmi. Niestety twórcy nie poszli w tym kierunku. I tak wyszedł im koszmar.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz