Vil romance (2008)
Coś mnie ostatnio zawodzi intuicja. "Vil romance" okazało się kolejnym bolesnym rozczarowaniem. Mogę przymknąć oczy na niedociągnięcia formalne i słabą grę aktorską związane z amatorską produkcją, ale tylko wtedy, kiedy film pozostaje prawdziwy, jest przemyślany i wiarygodny. Tymczasem ta argentyńska produkcja to popis egzaltacji i psychologicznej naiwności.
Jedyne, co wyniosłem z tego filmu to przekonanie, że mężczyźni w Argentynie wydzielają nieprawdopodobne wręcz ilości feromonów. Wystarczy obok takiego usiąść, pożyczyć gazetę i już ląduje się u nich w domu wyobrażając sobie wiele lat pełnego błogiego szczęścia życia we dwoje. Wystarczy jedna kolacja, by panienka leciała za nimi przez pół miasta i narzucała się w sposób zupełnie jednoznaczny (swoją drogą jest to najlepsza scena w całym filmie). Zaś po jednym (no maksymalnie dwóch) stosunkach niemal obcy człowiek, z zagranicy, wyznawać będzie dozgonną miłość. Szkoda, że trochę tych feromonów nie skapnęło na kopię filmu, może wtedy oglądanie "Vil romance" nie byłoby taką torturą.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz