The Last Station (2009)
"The Last Station" to bezsprzecznie jeden z najlepiej rozpisanych na postaci filmów, jaki widziałem w tym roku. Zaś Helen Mirren, Christopher Plummer i Paul Giamatti wynoszą je na sam szczyt ludzkich możliwości. Od czasu "Lwa w zimie" nie dane było mi obejrzeć tak soczystych, wspaniałych ról dla starszych aktorów. Mistrzostwo świata i nie rozumiem, dlaczego do tej pory obraz ten nie trafił do polskich kin.
Porównanie z "Lwem w zimie" (którąkolwiek wersją, lubię obie) nie wynika tylko z wieku bohaterów, ale też z dynamiki prezentowanego związku. Oto wraz z młodym i jakże naiwnym Walentinem trafiamy w sam środek monumentalnej walki rozgrywającej się pomiędzy Sofią Tołstojową a Władimirem Czertokowem, walkę toczoną o ciało, duszę a przede wszystkim spuściznę Lwa Tołstoja. Ten odgrywa rolę proroka, głosiciela nowej religii, a jej arcykapłanem jest właśnie Czertkow. Z kolei Sofia to jego wielka miłość i muza, która nie chce pogodzić się z faktem, że zeszła na drugi plan, a zeszła, gdyż nie podziela religijno-filozoficznych przekonań męża. Co ciekawe sam Tołstoj też nie do końca podąża drogą swoich własnych nauk. Te trzy osoby zmagają się ze sobą w fascynującej batalii.
Niestety te elektryzujące zmagania choć są największą zaletą filmu, są niestety też powodem, dla którego nie mamy do czynienia z arcydziełem. Otóż kiedy tylko walka dobiega końca (a przynajmniej zostaje przerwana), w filmie pojawia się próżnia, które nie ma co zapełnić. Kilkanaście minut przed finałem są niczym niezręczne milczenie na przyjęciu, kiedy każdy modli się o to, by ktoś w końcu zagaił rozmowę i można byłoby udać, że faux pas nie miało miejsca.
Aktorsko film jest jednak niemożliwie rewelacyjny. Ciekawe, czy gdyby Hopkins i Streep zagrali w nim, byłby równie dobry. Ja tam się cieszę, że rola Sofii przypadła Mirren.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz