Let Me In (2010)
"Pozwól mi wejść" Reevesa pokazuje, dlaczego to kino europejskie jest ciekawsze, a amerykańskie odnosi większy sukces. Reeves dokonał niemalże kalki szwedzkiej produkcji, a jednak nie jest to ten sam film. Różnice na pozór nieznaczne, w rzeczywistości dają jakościowo rzecz całkiem odrębną.
Problemem filmu Reevesa jest jego oczywistość. Wszystkie niuanse zostały zmiażdżone, zamiast nich pojawiły się sceny jednoznaczne, pozbawione jakichkolwiek odcieni. Stąd relacja pomiędzy dwójką głównych bohaterów jest zbyt powierzchowna, a przez to mało interesująca. Wątek seksualny jest wyraźnie naświetlony, podczas gdy w oryginale skrywał się on pod materią filmu, niby nieobecny, a jednak nadający całej historii dodatkowej pikanterii. Podobnie scena z maską. Tu fajnie wygląda, u Szwedów zaś niosła ze sobą sporą dawkę niepokoju ujawniają groźne pokłady tłumionej agresji.
Nie należę do fanów oryginału, jednak jest on znacznie lepszym filmem niż wersja amerykańska. Reeves nie wykorzystał nawet tego, co potencjalnie mogło być sporym atutem, jak choćby tła historycznego - ery Regana. Sam Regan wykorzystany zostaje w sposób łopatologiczny, a przecież czasy te mogły zostać potraktowane w sposób alegoryczny. Nie wykorzystał też do końca potencjału i Moretz i Smita-McPheego, którzy przecież należą do czołówki młodocianych aktorów.
Ocena: 5
Problemem filmu Reevesa jest jego oczywistość. Wszystkie niuanse zostały zmiażdżone, zamiast nich pojawiły się sceny jednoznaczne, pozbawione jakichkolwiek odcieni. Stąd relacja pomiędzy dwójką głównych bohaterów jest zbyt powierzchowna, a przez to mało interesująca. Wątek seksualny jest wyraźnie naświetlony, podczas gdy w oryginale skrywał się on pod materią filmu, niby nieobecny, a jednak nadający całej historii dodatkowej pikanterii. Podobnie scena z maską. Tu fajnie wygląda, u Szwedów zaś niosła ze sobą sporą dawkę niepokoju ujawniają groźne pokłady tłumionej agresji.
Nie należę do fanów oryginału, jednak jest on znacznie lepszym filmem niż wersja amerykańska. Reeves nie wykorzystał nawet tego, co potencjalnie mogło być sporym atutem, jak choćby tła historycznego - ery Regana. Sam Regan wykorzystany zostaje w sposób łopatologiczny, a przecież czasy te mogły zostać potraktowane w sposób alegoryczny. Nie wykorzystał też do końca potencjału i Moretz i Smita-McPheego, którzy przecież należą do czołówki młodocianych aktorów.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz