Black Swan (2010)
Wyobraźcie sobie kibel wielkości sali tronowej w Wersalu. Z kolumnami z najprzedniejszego marmuru. Z wielkim żyrandolem zrobionym z najczystszych kryształów górskich. Z najlepszą terakotą, płaskorzeźbami wysadzanymi masą perłową, szafirami, szmaragdami i diamentami. Z kranami ze szczerego złota i miską klozetową z bezcennej chińskiej porcelany. A wszystko to lśniące, zachwycające, doprowadzone do perfekcji w najdrobniejszym szczególe przez Mistrza. I taki właśnie jest ten film.
Tyle tylko, że nawet w takim kiblu gówno, pozostanie gównem i śmierdzi tak samo. I taki też jest ten film.
Owym gównem jest historia. A raczej nie ona sama, a to w jak naiwny, pozbawiony wyrafinowania sposób została nam przedstawiona. Sam pomysł opowieści o więźniarce niewinności, która przez lata nie potrafiła uwolnić się z niewidzialnych pęt, bezskutecznie zdrapując je z siebie aż do krwi, a teraz otrzymuje tę szansę i niczym supernowa goreje w drodze ku doskonałości, po której życie jest stertą popiołu, mogła być ciekawa (i w rzeczy samej w kinie wielokrotnie z fascynującymi skutkami była opowiedziana np. "Capote"). Niestety w "Czarnym łabędziu" zostajemy zasypani ordynarną symboliką. Matka głównej bohaterki jest żywcem wyjęta z podręcznika do psychoanalizy. Pokój bohaterki jest tak przesadzony w eksponowaniu jej dziecięcej niewinności, że po prostu robi się niedobrze. Dosłowność rozszczepienia i "transformacji" wywołała u mnie fizyczny ból. Kiedy zbliża się drugi akt, sytuacja staje się tak groteskowa, że miałem ochotę wyjść z kina. Kolejne sceny sprawiały wrażenie, jakby były to resztki z "Requiem dla snu" zebrane razem i podrasowane komputerowo.
Ale jak ten film został zrealizowany! Zdjęcia Matthew Libatique'a zachwycają tym, jak potrafią wniknąć w intymność psychiki bohaterów i wydobyć na wierzch żywe emocje, pragnienia, przeżycia. Genialny montaż sprawia, że zanurzałem się po uszy w historii ignorując sygnały ostrzegawcze lewej półkuli. Scena "uwodzenia" tancerki przez Thomasa – mistrzostwo świata. Sekwencje tańca, choreografia – trudno wyjść z podziwu. I w końcu trzy cudowne, perfekcyjne kreacje aktorskie: Natalie Portman, Mila Kunis i Barbara Hershey. Ach, jaka szkoda, że to wszystko skrywa tak smrodliwą niespodziankę! No cóż, najwyraźniej tak trzeba robić teraz kino, jeśli chce się uzyskać poklask elit i plebsu. Ja jednak wolę Aronofsky'ego bardziej bezkompromisowego.
Ocena: 6
Tyle tylko, że nawet w takim kiblu gówno, pozostanie gównem i śmierdzi tak samo. I taki też jest ten film.
Owym gównem jest historia. A raczej nie ona sama, a to w jak naiwny, pozbawiony wyrafinowania sposób została nam przedstawiona. Sam pomysł opowieści o więźniarce niewinności, która przez lata nie potrafiła uwolnić się z niewidzialnych pęt, bezskutecznie zdrapując je z siebie aż do krwi, a teraz otrzymuje tę szansę i niczym supernowa goreje w drodze ku doskonałości, po której życie jest stertą popiołu, mogła być ciekawa (i w rzeczy samej w kinie wielokrotnie z fascynującymi skutkami była opowiedziana np. "Capote"). Niestety w "Czarnym łabędziu" zostajemy zasypani ordynarną symboliką. Matka głównej bohaterki jest żywcem wyjęta z podręcznika do psychoanalizy. Pokój bohaterki jest tak przesadzony w eksponowaniu jej dziecięcej niewinności, że po prostu robi się niedobrze. Dosłowność rozszczepienia i "transformacji" wywołała u mnie fizyczny ból. Kiedy zbliża się drugi akt, sytuacja staje się tak groteskowa, że miałem ochotę wyjść z kina. Kolejne sceny sprawiały wrażenie, jakby były to resztki z "Requiem dla snu" zebrane razem i podrasowane komputerowo.
Ale jak ten film został zrealizowany! Zdjęcia Matthew Libatique'a zachwycają tym, jak potrafią wniknąć w intymność psychiki bohaterów i wydobyć na wierzch żywe emocje, pragnienia, przeżycia. Genialny montaż sprawia, że zanurzałem się po uszy w historii ignorując sygnały ostrzegawcze lewej półkuli. Scena "uwodzenia" tancerki przez Thomasa – mistrzostwo świata. Sekwencje tańca, choreografia – trudno wyjść z podziwu. I w końcu trzy cudowne, perfekcyjne kreacje aktorskie: Natalie Portman, Mila Kunis i Barbara Hershey. Ach, jaka szkoda, że to wszystko skrywa tak smrodliwą niespodziankę! No cóż, najwyraźniej tak trzeba robić teraz kino, jeśli chce się uzyskać poklask elit i plebsu. Ja jednak wolę Aronofsky'ego bardziej bezkompromisowego.
Ocena: 6
Gdy ponad miesiąc temu przeczytałem Twoją opinię na temat tego filmu, nie chciało mi się w nią wierzyć. Teraz po obejrzeniu "Czarnego łabędzia" muszę się niestety z nią zgodzić. Mam ogromny niedosyt po tym filmie.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam filmy Aronofsky'ego, więc powyższe pisałem z ciężkim sercem. Niestety, nie da się ukryć prawdy. Fabularnie jest to najsłabszy film w dorobku reżysera.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem twoją recenzję i widzę, że mimo wszystko oceniasz film bardzo pozytywnie. Pewnie, gdybym wyłączył lewą półkulę, mógłbym się z Twoją oceną zgodzić :)
Dopiero dziś obejrzałem. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja - lepiej bym tego nie ujął. Jednakże ja chyba skuteczniej "wyłączyłem" sobie lewą półkulę, bo ogólnie film oceniłem na 8.
OdpowiedzUsuńwow, naprawdę wysoko oceniłeś :)
OdpowiedzUsuń