The Mill and the Cross (2011)
Ach ta artystyczna pycha! Majewskiemu wydawało się, że może od tak wziąć się za malarstwo Bruegela i przy jego pomocy wywindować swój autoportret mistrza obrazów na nowe wyżyny (jakby pozycja, którą sobie wypracował nie wystarczała mu). Ale nie dość, że się ośmieszył, to jeszcze zwulgaryzował świetne skądinąd dzieło - "Drogę krzyżową".
Sam pomysł, by wkroczyć w obraz, by przyjrzeć się intencjom malarza jak i "codziennemu życiu" namalowanych postaci, nie był zły. Jednak Majewski sięgnął po tę formę nie po to, żeby zinterpretować dzieło Bruegela, by wraz z nami je kontemplować, podziwiać, odnajdywać kolejne znaczenia. On wykorzystuje to, by wykazać się przed widzami swoim własnym zmysłem wizualnym. Gwałci obraz Bruegela, rozdziera go na kawałki, by je następnie wykorzystać w swoim własnym frankensteinowym dziele. Widz zostaje postawiony pod ścianą, bez wyboru, ma zachwycać się symboliką, przejmować głębią aluzji i drżeć z rozkoszy, której źródłem są zdjęcia i kompozycja. Majewski tak sprytnie przykleja się do malarskiego oryginału, że obserwator przestaje (a raczej powinien, bo w moim przypadku ten mechanizm nie zadziałał) odróżniać co jest czyje i zachwyt, jaki budziłby obraz, zostaje niejako scedowany na film.
Niestety dla mnie "Młyn i krzyż" jest filmem pustym i pretensjonalnym. Dziełem twórczego impotenta, który korzysta z artystycznego odpowiednika wiagry, by zamaskować swą niemoc. Jego interpretacje są mało wyraziste, a sposób prezentacji irytujący. Nie dość, że wszystkie postaci mają ten sam temperament (co podkreśla jeszcze pozbawienie ich głosu), to jeszcze niektóre decyzje dotyczące kompozycji poszczególnych scen budzą spore wątpliwości (jak choćby spastyczny taniec pod koniec). W całym filmie jest tylko jedna scena, która naprawdę mi się spodobała, która zrobiła na mnie duże wrażenie. To scena, w której kamera wychodzi z obrazu i okazuje się, że cały ten dramat zamknięty jest w płótnie wiszącym w muzeum w cichej, pustej sali obok innych obrazów, w których zaklęte są równie dramatyczne historie.
Jeśli będę chciał dowiedzieć się czegoś o malarstwie, posłucham lub poczytam siostrę Wendy, najlepszą przewodniczkę po sztuce, jaką miałem okazję poznać dzięki telewizji.
Ocena: 4
Sam pomysł, by wkroczyć w obraz, by przyjrzeć się intencjom malarza jak i "codziennemu życiu" namalowanych postaci, nie był zły. Jednak Majewski sięgnął po tę formę nie po to, żeby zinterpretować dzieło Bruegela, by wraz z nami je kontemplować, podziwiać, odnajdywać kolejne znaczenia. On wykorzystuje to, by wykazać się przed widzami swoim własnym zmysłem wizualnym. Gwałci obraz Bruegela, rozdziera go na kawałki, by je następnie wykorzystać w swoim własnym frankensteinowym dziele. Widz zostaje postawiony pod ścianą, bez wyboru, ma zachwycać się symboliką, przejmować głębią aluzji i drżeć z rozkoszy, której źródłem są zdjęcia i kompozycja. Majewski tak sprytnie przykleja się do malarskiego oryginału, że obserwator przestaje (a raczej powinien, bo w moim przypadku ten mechanizm nie zadziałał) odróżniać co jest czyje i zachwyt, jaki budziłby obraz, zostaje niejako scedowany na film.
Niestety dla mnie "Młyn i krzyż" jest filmem pustym i pretensjonalnym. Dziełem twórczego impotenta, który korzysta z artystycznego odpowiednika wiagry, by zamaskować swą niemoc. Jego interpretacje są mało wyraziste, a sposób prezentacji irytujący. Nie dość, że wszystkie postaci mają ten sam temperament (co podkreśla jeszcze pozbawienie ich głosu), to jeszcze niektóre decyzje dotyczące kompozycji poszczególnych scen budzą spore wątpliwości (jak choćby spastyczny taniec pod koniec). W całym filmie jest tylko jedna scena, która naprawdę mi się spodobała, która zrobiła na mnie duże wrażenie. To scena, w której kamera wychodzi z obrazu i okazuje się, że cały ten dramat zamknięty jest w płótnie wiszącym w muzeum w cichej, pustej sali obok innych obrazów, w których zaklęte są równie dramatyczne historie.
Jeśli będę chciał dowiedzieć się czegoś o malarstwie, posłucham lub poczytam siostrę Wendy, najlepszą przewodniczkę po sztuce, jaką miałem okazję poznać dzięki telewizji.
Ocena: 4
Mimo niezbyt przychylnego komentarza, już widzę, że ten film muszę zobaczyć. Najbardziej zaintrygował mnie zwiastun. Ma klimat, i to mnie pociąga.
OdpowiedzUsuńJestem pewien, że wielu osobom się spodoba. W końcu nie brakowało zachwytów choćby przy Essential Killing, które dla mnie również było twórczym bełkotem.
OdpowiedzUsuń"Młyn i Krzyż" oglądnąć jeśli nie trzeba to na pewno wypada... Jakby nie było, został zakupiony już do 135 państw. Nie jest to dzieło proste, łatwe i przyjemne - ten reżyser zawsze był "trudny" - a i Bruegel do łatwych w odbiorze nie należy ... Pomysł uważam za b. ciekawy, a jeśli dodamy do tego zaangażowane środki to można tylko nisko się pokłonić. Za kasę, którą użyto do zrobienia tego filmu można by było co najwyżej nakręcić czołówkę do np. "Planu B"
OdpowiedzUsuńPomysł może i był dobry, ale jak to mówią: dobrymi intencjami to jest Piekło wybrukowane. "Młyn i krzyż" wcale nie wydał mi się trudny w odbiorze, a po prostu nudny.
OdpowiedzUsuń