Invictus (2009)

To nie jest zbyt dobry film. Ale po prawdzie nie było szans na to, by powstało arcydzieło. Zbyt wiele czynników stanęło na przeszkodzie, z czym nawet taki mistrz jak Clint Eastwood nie był w stanie sobie poradzić.


Po pierwsze "Invictus" jest opowieścią o jednoczeniu narodu rozdartego rasowymi uprzedzeniami przez całe dziesięciolecia. Już samo to zdanie brzmi podniośle, a co dopiero mówić o całym filmie. Z góry wiadomo, że muszą się znaleźć obowiązkowe sceny pokazujące podziały, by na końcu były możliwość pokazania, jak uprzedzenie razem świętują triumf drużyny RPA. Nie wiem, jak bardzo by się Eastwood nie starał, to i tak sceny te wyszłyby patetycznie i sztucznie.

Po drugie całą historię opowiedziano z perspektywy Nelsona Mandeli, postaci monumentalnej, której z racji podjętego tematu nie można było rozliczać z co mroczniejszych aspektów biografii. W scenariuszu pozwolono sobie jedynie na bardzo lekkie zniuansowanie. A to niestety także nie służyło fabule, bowiem zamiast żywych ludzi mamy posągi i idee.

Po trzecie film opowiada o rugby. Większość dyscyplin sportowych na ekranie wypada mało interesująco. A już w przypadku gier zespołowych jest to rzecz nagminna. I choć rugby jest sportem kontaktowym i teoretycznie jest potencjał do nadania scenom odpowiedniej dynamiki, to rezultat rzadko kiedy jest zadowalający. Tu nie udało się wzbudzić, przynajmniej we mnie, wystarczającego poziomu ekscytacji. Sporym problemem okazała się muzyka, która zwłaszcza w finale jest rozczarowująco przewidywalna w swoim smyczkowo-dętym zawodzeniu.

Skoro filmowi wiele brakuje, to dlaczego warto go obejrzeć? Ano dlatego, że jest to film ważny. "Invictus" zaczyna się tam, gdzie większość filmów się kończy. Współczesne kino interesuje tylko walka i pokonanie wroga. Ale mało kto pokazuje, co robić, kiedy walkę tę się wygra. Przykład "Matrixa" jest tu podręcznikowy. W pierwszej części ludzkość została zbawiona, a przynajmniej tak się nam wydawało, by w kolejnych częściach okazało się, że walka dalej trwa. Tymczasem w "Invictus" Mandela wygrał i walkę zakończył. Zamiast tego rozpoczął wysiłki polegające na zakopywaniu przepaści nieufności, nienawiści i strachu. To niezwykle trudne zadanie. Powiedziałbym, że o wiele trudniejsze niż sama walka. Dlatego każdy film afirmujący taką postawę jest w tej chwili na wagę złota. I tak będzie do czasu, aż kino postawę tę wdrukuje widzom równie skutecznie co postawę walki.

Przed zbliżającymi się mistrzostwami Euro 2012, może warto, by film stał się lekturą obowiązkową dla wszystkich zajmujących się w naszym kraju polityką.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)