Ewa (2010)
Sikora jest kolejnym polskim operatorem, któremu wydaje się, że może zostać reżyserem. Cóż, pracując z polskimi reżyserami, o takie przekonanie nietrudno. Jednak przy tak nisko zawieszonej poprzeczce nawet jeśli zrobiłby film lepszy, to i tak byłby słaby. Sikora jednak lepszego filmu nie zrobił.
"Ewa" idealnie wpasowuje się do pojęcia "polskiego kina" tak, jak je definiuje festiwal w Melbourne (kto nie wie, niech zobaczy tutaj). Jest ponuro, bidnie, a potem jest już gorzej. Górniczy Śląsk. On bez pracy, ona bez pracy, a żyć trzeba. Ona najmuje się jako sprzątaczka u bogatej baby, która okazuje się lokalną burdelmamą. Pół godziny później nasza bohaterka już jest dziwką.
Rzygam już tymi nieprowadzącymi donikąd opowieściami o biedzie i kurestwie. Sikora markuje osobisty dramat, podczas gdy jest to pozytywistyczna agitka. Tyle tylko, że poza pokazaniem "jak jest" Sikora nie ma żadnego pomysłu. Nie rozwiązuje problemu, nie daje żadnej diagnozy. Rzecz kończy sięw punkcie wyjścia tak, że w zasadzie ma się wrażenie, jakby filmu w ogóle nie było. Dlatego też tak bardzo swego czasu podobał mi się "Benek". Przy wszystkich swoich wadach był to jednak film, który wychodził poza wąskie mury polskiego filmowego getta.
"Ewa" ma kilka fajnych momentów. Scena z agentem to chyba najlepsza rzecz, jaką zobaczyłem. Na początku ciekawość wzbudza również sam język bohaterów. Ale po chwili wrażenie nowości znika i pozostaje historia, a ta jest tak mizerna ja rosół z wychudzonego gołębia. Na to nakładając się kłopoty techniczne. Gdyby nie angielskie napisy część dialogów by mi zupełnie umknęła. Są bowiem tak cicho nagrane, że nic nie słychać.
Ocena: 4
"Ewa" idealnie wpasowuje się do pojęcia "polskiego kina" tak, jak je definiuje festiwal w Melbourne (kto nie wie, niech zobaczy tutaj). Jest ponuro, bidnie, a potem jest już gorzej. Górniczy Śląsk. On bez pracy, ona bez pracy, a żyć trzeba. Ona najmuje się jako sprzątaczka u bogatej baby, która okazuje się lokalną burdelmamą. Pół godziny później nasza bohaterka już jest dziwką.
Rzygam już tymi nieprowadzącymi donikąd opowieściami o biedzie i kurestwie. Sikora markuje osobisty dramat, podczas gdy jest to pozytywistyczna agitka. Tyle tylko, że poza pokazaniem "jak jest" Sikora nie ma żadnego pomysłu. Nie rozwiązuje problemu, nie daje żadnej diagnozy. Rzecz kończy sięw punkcie wyjścia tak, że w zasadzie ma się wrażenie, jakby filmu w ogóle nie było. Dlatego też tak bardzo swego czasu podobał mi się "Benek". Przy wszystkich swoich wadach był to jednak film, który wychodził poza wąskie mury polskiego filmowego getta.
"Ewa" ma kilka fajnych momentów. Scena z agentem to chyba najlepsza rzecz, jaką zobaczyłem. Na początku ciekawość wzbudza również sam język bohaterów. Ale po chwili wrażenie nowości znika i pozostaje historia, a ta jest tak mizerna ja rosół z wychudzonego gołębia. Na to nakładając się kłopoty techniczne. Gdyby nie angielskie napisy część dialogów by mi zupełnie umknęła. Są bowiem tak cicho nagrane, że nic nie słychać.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz