Skin (2008)
"Skin" to wyraziste studium słabości i zniewolenia, od którego nie ma ucieczki. Frankie żyje w cieniu holokaustu, cienia, z którego nie wyszedł jego ojciec. Kiedy matka zapada na chorobę nowotworową, Frankie czuje przemożny ból i bezsilność, z którą nie potrafi sobie poradzić. Ojciec, który sam jest równie bezsilny, staje się dla niego symbolem bezwolności, na którego przerzuca swą własną słabość i odtrącając go może tworzyć iluzję siły. Jednak ból duszy może zagłuszyć tylko ból fizyczny. Stąd Frankie popada w spiralę chaosu, dając się wciągnąć w neonazistowską subkulturę skinheadów. Nie oferują mu oni prawdziwego rozwiązania, lecz chwile zatracenia, gdy wdając się w bijatyki, gdy będąc samemu obijanym na prawo i lewo, nie czuje bólu i własnej zdrady. Destrukcyjna pochylnia spycha go jednak coraz bardziej w otchłań zniewolenia, na co z taką pogardą patrzył. Im bardziej się szamocze, tym bardziej przypomina ojca, ofiarę obozu koncentracyjnego, który choć przeżył nigdy tak naprawdę się nie uratował.
"Skin" to także przekonujące studium nazizmu i innych ideologii nienawiści. Wyrastając z bólu, żywiąc się słabością, jest niczym morfina. Zagłusza cierpienie i daje iluzję siły. Jednak tak jak morfina nie leczy nowotworów, tak i nazizm nie daje prawdziwej siły. A z czasem potrzeba coraz silniejszej dawki, by zagłuszyć ból. W tym tkwi urok totalitaryzmu i jego pułapka. Obiecując siłę w masie, lojalność i wsparcie, patroszy nas z wszystkiego co ludzkie, zostawiając skorupę wyrzucaną na śmietnik życia.
Przegrany zawsze pozostanie przegranym, nawet jeśli po drodze wydaje mu się, że zdobył kontrolę. Hanro Smitsman nakręcił bardzo ponury film. Nie wskazuje on żadnego pozytywnego rozwiązania. Dla głównych bohaterów zdaje się nie być ratunku. Nie wydobędą się z padołu łez, mogą jedynie wybrać rodzaj cierpienia.
W całym filmie słaba jest tylko końcówka, zbyt symboliczna, a przez to eskapistyczna. Codzienność jest o wiele okrutniejsza niż nawet tak bolesna droga wyjścia, jak ta, na którą wstąpił Frankie.
Ocena: 7
"Skin" to także przekonujące studium nazizmu i innych ideologii nienawiści. Wyrastając z bólu, żywiąc się słabością, jest niczym morfina. Zagłusza cierpienie i daje iluzję siły. Jednak tak jak morfina nie leczy nowotworów, tak i nazizm nie daje prawdziwej siły. A z czasem potrzeba coraz silniejszej dawki, by zagłuszyć ból. W tym tkwi urok totalitaryzmu i jego pułapka. Obiecując siłę w masie, lojalność i wsparcie, patroszy nas z wszystkiego co ludzkie, zostawiając skorupę wyrzucaną na śmietnik życia.
Przegrany zawsze pozostanie przegranym, nawet jeśli po drodze wydaje mu się, że zdobył kontrolę. Hanro Smitsman nakręcił bardzo ponury film. Nie wskazuje on żadnego pozytywnego rozwiązania. Dla głównych bohaterów zdaje się nie być ratunku. Nie wydobędą się z padołu łez, mogą jedynie wybrać rodzaj cierpienia.
W całym filmie słaba jest tylko końcówka, zbyt symboliczna, a przez to eskapistyczna. Codzienność jest o wiele okrutniejsza niż nawet tak bolesna droga wyjścia, jak ta, na którą wstąpił Frankie.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz