Punto y raya (2004)
Kurcze, bardzo chciałem, żeby ten film mi się spodobał. "Punto y raya" to przecież rzecz o absurdalności ludzkiej egzystencji, w której zwyczajni ludzie są spisanymi na straty w idiotycznych politycznych i ekonomicznych rozgrywkach rządzących.
Historia Kolumbijczyka i Wenezuelczyka, którzy stacjonują na posterunkach granicznych po dwóch stronach rzeki granicznej pokazuje wyraźnie dlaczego należy słuchać rozkazów i nigdy nie nawiązywać relacji z wrogiem. Któregoś dnia mogą się bowiem z rozkazu generałów stać wrogami naprawdę, a wtedy ciężko im będzie pociągnąć za spust. Zanim się jednak tego dowiedzą na własnej skórze, obaj bohaterowie pokażą nam czym jest nieufność, podejrzliwość, oszustwo, zdrada i przyjaźń. A pomogą im w tym partyzanci, handlarze narkotyków i niewierne kobiety.
Niestety "Punto y raya" ma spore problemy techniczne, których nie udało mi się zignorować. Rzecz sprawia wrażenie, jakby została nakręcona przy zerowym budżecie. Do tego, choć scenariuszowo pomysły są dobre, to niestety sposób ich nakręcenia oraz zmontowania pozostawia sporo do życzenia. Narracji brakuje tempa i płynności. Historia jest szarpana i przypomina ilustrację poszczególnych punktów konspektu scenariuszowego, niż spójną fabułę.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz