R (2010)
"R" to taki anty "Prorok". Rzecz zaczyna się niemal identycznie. Główny bohater trafia do więzienia. Nie widzimy, kim był wcześniej, ani za co się tu znalazł. Wkrótce po przybyciu otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Potem bohater znajdzie sposób, żeby wkręcić się w łaski jednej z grup. Jednak z czasem drogi jego i Malika z "Proroka" rozjadą się i to bardzo.
Ci, którzy widzieli "Proroka" i uważają, że poradziliby sobie lepiej od niego, powinni zobaczyć "R". Rzecz jest niczym zimny prysznic. Jak pokazują twórcy, życie w więzieniu przypomina partię go, tyle tylko, że co chwilę zmieniają się zasady i gracze. Utrzymać się na powierzchni nie jest łatwo, zwłaszcza jeśli nie ma się w survivalu doświadczenia.
Niestety inna perspektywa na ten sam problem, to jedyna zaleta "R". Porównanie z "Prorokiem" wypada bowiem mocno na niekorzyść duńskiej produkcji. Chłód i prostota narracji w tym przypadku się nie sprawdziły, a bohaterowie i rozwiązania fabularne nie angażują tak bardzo jak w przypadku francuskiego obrazu. Brakuje także wyróżniającej się kreacji aktorskiej. Asbæk jest w porządku, ale to nie jest rola, którą można by zapamiętać na dłużej.
Jednak największym problemem jest brak równowagi w narracji. Pomysł z dwójką głównych bohaterów, których łączy identyczna pierwsza litera imienia był bardzo dobrym pomysłem. Tyle tylko, że o ile część Rune'a jest rozbudowana, o tyle część Rashida jest za krótka, za oczywista i sprawia wrażenie na szybko skleconego post scriptum.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz