Barry Munday (2010)
Co za rozczarowanie. Spodziewałem się soczystej komedii o facecie, który musi zdefiniować na nowo czym dla niego jest męskość, kiedy traci jądra, a dostałem wypłowiałą powiastkę o wyższości życia rodzinnego.
Pewnie i to bym przełkną, gdyby nie żenująca próba manipulacji, jakiej dopuszczają się twórcy. Otóż podstawowym sposobem na przekonanie widza, że bycie z kimś i posiadanie potomka jest ważne w życiu, jest to, jak prezentuje się główny bohater. Na początku w tych swoich sweterkach wcale nie wygląda na kobieciarza, a raczej na seryjnego gwałciciela, którego miejsce jest w mrocznych zaułkach podejrzanych dzielnic. Kiedy zostaje ojcem, nagle staje się też schludny i o wiele bardziej godny zaufania. Gdyby to był jeden z elementów szerszej prezentacji, wtedy nie miałbym nic przeciwko. Niestety twórcy nie mają nic więcej. Nawet zabawnych momentów. Szkoda w tym wszystkim zaskakująco dobrej obsady.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz