Man on a Ledge (2012)
Mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego. I "Człowiek na krawędzi" prawdę tę potwierdza.
Rozumiem pokusę ubarwienia historii. Fabuła jest prościutka, oczywista od początku do końca. Zwroty akcji są jedynie markowane i sprowadzają się do krótkich chwil niepewności, ale nic tak naprawdę się nie zmienia, nie wywraca do góry nogami. A skoro tak, trzeba dodać sporo ozdobników, brokat kina akcji, żeby wszystko iskrzyło. Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć obecność Kyry Sedgwick albo brodacza albo retrospekcję. No i ludzie od castingu powinni wiedzieć, że jeśli w z pozoru nieistotnej roli obsadza się Williama Sadlera, to nikt się na to nie nabierze.
Gdyby "Człowiek na krawędzi" trafił w ręce mniej utalentowanego twórcy, wtedy te wszystkie ozdobniki pewnie by się na coś przydały. Tu jednak kompletnie zawadzały, bowiem Leth potrafił tę prostą historię opowiedzieć w sposób tak dynamiczny i sprawny, że utrzymywał cały czas moją uwagę. I tak naprawdę za całe wsparcie wystarczyli mu kamerzysta, montażysta, Worthington i Banks i przede wszystkim Henry Jackman. Jego muzyka, jako jedyny element trzymała się zasady "proste rozwiązania są najlepsze". Nieskomplikowany temat przewodni zachodzi pod skórę i świetnie komponując się z obrazem sprawiał, że napięcie związane z oglądaniem filmu ani na chwilę nie spada.
W sumie więc "Człowiek na krawędzi" to niezły film, ale od autora fantastycznych "Duchów z Cité Soleil" oczekiwałem znacznie lepszego debiutu w Hollywood.
Ocena: 6
Ps. Ależ Ed Harris zmizerniał!
Komentarze
Prześlij komentarz