Perfect Sense (2011)
Są takie filmy, które ogląda się nie dla fabuły, a dla wrażenia, jakie po sobie pozostawiają. Do grupy tej należy właśnie "Ostatnia miłość na Ziemi".
Najnowsze dzieło Davida Mackenziego to opowieść o Nirwanie, ale pokazana z punktu widzenia przeciętnego człowieka, który nie ma żadnych wyższych aspiracji poza byciem człowiekiem. Tymczasem Nirwana w swej istocie oznacza pozbycie się wszystkiego co ludzkie, co sprawia, że nasza egzystencja jest chaotyczna, pełna pasji i emocji. W "Ostatniej miłości na Ziemi" człowiek zostaje wbrew sobie pchnięty na drogę oświecenia. Dla przymuszonych proces ten jest niczym nieodgadniona choroba pozbawiająca ich wszystkiego, co pewne. Reagują więc strachem, buntem i uporem maniaka, który sprawia, że mimo coraz większej redukcji kurczowo trzymają się ludzkiej egzystencji. Mackenzie pokazuje, jak trudno jest nam porzucić to, kim wydaje się nam, że jesteśmy. Nawet ból i tragedia jest lepsza od nicości.
Reżyser po mistrzowsku oddał doświadczenia towarzyszące utracie zmysłów. Pretekstowa fabuła służy tu tylko jako narzędzie, nośnik emocji i wrażeń. W pierwszej chwili trudno było mi się przestawić. Potem jednak pochłonął mnie ten film, wygniatając mnie w fotel. Brawo, brawo, brawo.
Ocena: 8
A to nie powiedziano nam w tym filmie, że miłość jest nirwaną?
OdpowiedzUsuńZbyt dawno temu widziałem film, żeby móc z całą pewnością wypowiadać się na ten temat, ale z tego, co pamiętam, to wydaje się, że miłość jest właśnie tym, co powstrzymuje przed nirwaną. W tym filmie to właśnie nie nadzieja, a miłość "umiera" ostatnia.
OdpowiedzUsuńMatkoboska, dziękuję, panie Marcinie. Pańskie słowa czasami są tak mądre, że aż chce mi się płakać ze wzruszenia.
OdpowiedzUsuń