Red Riding Hood (2011)
Catherine Hardwicke lepiej by chyba zrobiła wracając do bycia scenografką. Wyczucie estetyczne wciąż ją nie opuszcza. Szkoda, że z całą resztą nie jest już tak dobrze.
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie" spodobała mi się od strony wizualnej. Podobał mi wygląd osady, kostiumy bohaterów z tytułową peleryną na czele. Podobało mi się to, jak pokazana została Amanda Seyfried, której z całą pewnością nie uważam za piękność, a tu wyglądała naprawdę uroczo. Najbardziej spodobały mi się jednak współczesne wtrącenia, jak scena tańca podczas świętowania zabicia wilka. Przywodziła na myśl podobne sceny w "Obłędnym rycerzu" czy "Plunkett & Macleane".
Niestety Hardwicke nie udało się stworzyć wciągającej fabuły. Mimo że film opiera się przecież na intrygującym pytaniu "Kto jest wilkołakiem?" i mimo że reżyserka cały czas stara się plątać ślady, to po prostu brakowało mi napięcia. Zero zaangażowania. Było mi obojętne, jaki będzie rezultat końcowy. A to oznacza, że reżyserka gdzieś popełniła bardzo poważny błąd. Moim zdaniem polegał on na efekcie "Zmierzchu", czyli emo-romansidła rozgrywającego się w sposób bezpłciowy w powolnym tempie. Jeśli już robić rewolucję w baśni, to należałoby to zrobić z hukiem, a nie chyłkiem.
Ocena: 6
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie" spodobała mi się od strony wizualnej. Podobał mi wygląd osady, kostiumy bohaterów z tytułową peleryną na czele. Podobało mi się to, jak pokazana została Amanda Seyfried, której z całą pewnością nie uważam za piękność, a tu wyglądała naprawdę uroczo. Najbardziej spodobały mi się jednak współczesne wtrącenia, jak scena tańca podczas świętowania zabicia wilka. Przywodziła na myśl podobne sceny w "Obłędnym rycerzu" czy "Plunkett & Macleane".
Niestety Hardwicke nie udało się stworzyć wciągającej fabuły. Mimo że film opiera się przecież na intrygującym pytaniu "Kto jest wilkołakiem?" i mimo że reżyserka cały czas stara się plątać ślady, to po prostu brakowało mi napięcia. Zero zaangażowania. Było mi obojętne, jaki będzie rezultat końcowy. A to oznacza, że reżyserka gdzieś popełniła bardzo poważny błąd. Moim zdaniem polegał on na efekcie "Zmierzchu", czyli emo-romansidła rozgrywającego się w sposób bezpłciowy w powolnym tempie. Jeśli już robić rewolucję w baśni, to należałoby to zrobić z hukiem, a nie chyłkiem.
Ocena: 6
Unikałem tego filmu, bo miałem wrażenie, że dużo w nim jest z sagi "Zmierzch". Faktycznie, trochę jest, ale ogólnie mówiąc film jest całkiem, całkiem. Tak samo jak i Tobie, bardzo spodobał mi się klimat. Ten był dobrze uchwycony. Zagubiona wioska gdzieś w głębi tajemniczego lasu, sama główna bohaterka i pytanie, kto w końcu jest tym wilkołakiem, sprawiaja że to się dobrze ogląda.
OdpowiedzUsuńDla mnie jednak tego Zmierzchu było zbyt dużo. Oczywiście jest i tak o dwie klasy lepsze od tamtej serii, ale mam wrażenie, że gdyby reżyserka całkiem o wampirach i wilkołakach zapomniała, to by zrobiła lepszy film o Kapturku
OdpowiedzUsuń