Stadt Land Fluss (2011)
Muszę przyznać, że mam ambiwalentny stosunek do tego filmu. Fakt, że dotyczy on niejako wyrzutków, budzi mój wewnętrzny opór. Z jednej strony rozumiem dlaczego zostało to wykorzystane w fabule. Stało się to kołem zamachowym. Historia chłopaka z rodziny obarczonej problemem alkoholowym oraz dobrowolnego outsidera, który wybrał pracę na roli od dobrze płatnej kariery bankiera, ma w sobie ten jakże potrzebny element romantyzmu. Dzięki temu wszystko układa się w jedną całość.
Z drugiej strony koncepcja pokazania wsi, pracy na gospodarce – nawet dobrze zmechanizowanej – jako przystań dla "ludzi z problemami", wydaje mi się moralnie co najmniej dwuznaczne. Owszem, mogę uznać, że stoi za tym szlachetne w gruncie rzeczy przeświadczenie, że ciężka praca nie dość, że poprawia charakter, to również daje drugą szansę. Bardzo to protestancko-freudowskie. Ale ma to też nieco mniej przyjemny wydźwięk zamykania wsi w swoistego rodzaju getcie, gdzie "trafia się" ponieważ nigdzie indziej się nie pasuje czy to z powodów intelektualnych, emocjonalnych, behawioralnych czy też innych. A to już mniej mi się podoba.
Ale reżyser ma u mnie plus za to, że historia romansu ma tu charakter poboczny i że kończy się zanim się jeszcze na dobre rozpoczęła (co pewnie przyzwyczajonych do bardziej tradycyjnej narracji rozczaruje). Wybrał też ciekawe zakończenie, które zamyka filmową opowieść, ale pozostawia otwartą historię bohaterów. Czym jest owo objęcie? Końcem? Początkiem? Kolejnym krokiem? Każdy może dopowiedzieć sobie zupełnie inny ciąg dalszy.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz