The Grey (2012)
Joe Carnahan ma u mnie spory kredyt zaufania po fantastycznym "Asie w rękawie". Robi jednak wszystko, by w ekspresowym tempie wyczerpać limit. Po rozczarowującej "Drużynie A" spadł jeszcze niżej w przypadku "Przetrwania", dając mi zamiast świetnej męskiej rozrywki medytację na temat różnicy między śmiercią na własne życzenie a tą przychodzącą z zewnątrz.
Medytacja Carnahana jest dość płytka i sprowadza się do męczenia widza obrazkami żony (dla nikogo chyba nie będzie zaskoczeniem ostatnie ujęcie z jej udziałem) i nieustannym cytowaniem marnego wierszydła. Morał Carnahana też niczego nie wnosi przekonując nas, że śmierć na własne życzenie należy zaakceptować i przyjąć (nawet jeśli jest totalnym idiotyzmem jak w przypadku Diaza, którego należało zdzielić w łeb, kiedy zachował się jak mazgaj), natomiast należy walczyć o przetrwania wtedy, kiedy śmierć czyha z zewnątrz.
Film bronią trzy sceny akcji: katastrofa samolotu, scena nad przepaścią (tak, nawet ze skokiem) i scena w rzece. Wtedy Carnahan pokazuje to, co w nim tak bardzo pokochałem. Dynamizm zdjęć, niekonwencjonalne ujęcia, niesamowity montaż. W tych scenach kamera jest niemożliwie blisko zdarzeń tak, że czułem się jakbym w nich uczestniczył naprawdę. W tych momentach było to zapierające dech widowisko, fantastyczna rozrywka i tego chciałem więcej!.
Ocena: 5
Ps. Gdyby nie ciągłe powtarzanie, że to są wilki, nigdy bym w to nie uwierzył. Parę wilków w życiu widziałem i żaden nie przypominał tych stworów, które polowały na bohaterów "Przetrwania".
Jedna scena jest dobra. Ta w której jeden z uratowanych spada z drzewa. Ten upadek jest sfilmowany naprawdę dobrze. Reszta przeciętna.
OdpowiedzUsuńA wilki, zupełnie nie, jak wilki.
O proszę, jednak jest ktoś, komu też ten film nie przypadł do gustu :)
OdpowiedzUsuń