This Must Be the Place (2011)
Jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, co zrobił Paolo Sorrentino. Nakręcić film, który byłby egzegezą piosenki Talking Heads było niezwykle odważnym posunięciem. Gdyby ktoś próbował mi wyjaśnić ideę filmu przed jego obejrzeniem, nie uwierzyłbym, że jest to możliwe. Sorrentino bowiem nie tylko inspiruje się i interpretuje piosenkę, ale też czyni to w sposób nieoczywisty. Gdyby nie tytuł i ciągłe przypominanie utworu (czy to w wersji Byrne'a czy też w coverach) większość osób pewnie nie byłaby w stanie rozpoznać więzi łączącej piosenkę i film. Bo też wydaje się nieprawdopodobne, by utwór Talking Heads miał cokolwiek wspólnego z podróżą byłej gwiazdy rocka po Stanach w poszukiwaniu nazisty-staruszka.
Bardzo spodobał mi się dualizm "Wszystkich odlotów Cheyenne'a" (polski tytuł wyraźnie pokazuje, że nasz dystrybutor nie załapał, o co w filmie chodzi). Z jednej strony jest to konkretna opowieść o konkretnej osobie. Z drugiej strony jest to parabola, w której każdą postać i sytuację należy odczytywanie nie dosłownie, ale jako symbole tajemnego języka, niczym z jednej z hermetycznych ksiąg magicznych.
Dualizm ma zresztą w filmie też bardziej konkretny charakter. Nazista – ojciec Cheyenne'a (obaj mówią te same rzeczy), żona Cheyenne'a – matka Tony'ego, sam Cheyenne – Tony, itp., itd. Fascynujące jest odkrywanie tego, jak Sorrentino zaciera granice konkretnego myślenia i sprawia, byśmy jako oczywistość przyjęli paradoks, którego logicznie nie da się do końca wyjaśnić (sprytnym posunięciem jest wkładanie w usta Cheyenne'a tekstu "coś tu jest nie tak, ale nie wiem dokładnie co"). Jest to wskazanie przeciętnemu widzowi łatwej drogi ucieczki, który w innym razie dostałby mocnego bólu głowy próbując zdecydować się kto jest kim i co naprawdę miało miejsce.
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz