5 Days of War (2011)
Swój najnowszy film Harlin zaczyna od cytatu o tym, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Zapewne użył go w innym znaczeniu, ale dla mnie jest to przyznanie się reżysera do tego, że jego film jest kłamstwem. I jest to jedyne szczere zdanie wypowiedziane przez reżysera.
Harlin kłamie mówiąc o konflikcie gruzińskim. Podział na dobrego Saakaszwiliego i złego Putina i Miedwiediewa jest tak naiwny, że pozostawię go bez komentarza. Harlin sprytnie uzasadnia ten podział zaczynając swą opowieść tuż przed inwazją Rosjan. Ale zapomina o miesiącach i latach, które poprzedzały te wydarzenia, przez co wybiela Saakaszwiliego.
Harlin kłamie, kiedy próbuje nas przekonać do tego, że "5 dni wojny" ma przybliżyć nam koszmar wojny. Owszem, reżyser zalicza wszystkie "klasyczne" sceny wojennego piekła. Tyle tylko, że jego ofiarami są nieistotni statyści i bohaterowie drugiego planu. Ale na wojnie giną nie obcy ludzie ale osoby bliskie, po stracie których bólu długo nie można ukoić. Jeśli więc Harlin chciał nam ten ból przybliżyć, powinien się był odważyć na zabicie któregoś z istotnych bohaterów.
Harlin kłamie też, kiedy dedykuje film reporterom wojennym. Nie pokazuje bowiem żadnej prawdy o dziennikarzach, ich pracy, ich ryzyku, a oferuje znane i zużyte schematy, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Bohaterowie są tu jedynie pretekstem, by stworzyć pean na cześć niepodległej Gruzji. Gdyby usunąć sceny walk, można byłoby film spokojnie wykorzystywać jako reklamówkę kraju puszczaną na CNN.
Film nie jest jednak tak zły, jak myślałem, że będzie. Mógłby być nawet przyzwoity, gdyby reżyser pozbył się wątku Saakaszwiliego. Jest on zupełnie pozbawiony sensu, nijak ma się do głównej osi fabularnej. W rezultacie jedyną naprawdę poruszającą częścią "5 dni wojny" są świadectwa rodziny tych, którzy w wojnie zginęli.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz