The Avengers (2012)
Jestem niepomiernie zdumiony faktem, że "Avengers" pobiło rekord otwarcia i wszystko wskazuje, że będzie w Stanach jednym z największych komercyjnych hitów wszech czasów. I zdumiewa mnie to nie za sprawą jakości (bo jest to dobre kino rozrywkowe), a za sprawą jego charakteru. "Avengers" to kino 100-procentowo "geekowe". To film skierowany dla Sheldona i jego kumpli z "Teorii wielkiego podrywu", a jednak masy (które z definicji nie są geekowe) kupiły i stylistykę i humor.
Gdyby przyjrzeć się "Avengers" bliżej, łatwo byłoby zauważyć, że pomimo wielkiej kasy wydanej na efekty, całość jest raczej tanią produkcją, pełną fabularnych dziur (te 30 minut wyciętych scen, które zobaczymy dopiero na DVD mocno daje się we znaki, ot taka głupia sprawa: skąd Thor wie, jak nazywają się ci, którzy stanowią armię Lokiego). "Avengers" to brokat i cekiny. Lśni to wszystko w świetle projektorów mieniąc się ferią cyfrowo generowanych barw. Jest do tego mocno infantylny.
Mało kto jednak będzie skłonny głębiej zastanawiać się nad filmem. Jego powierzchowność jest tak hipnotycznie rozrywkowa, że większość kupi ją bez mrugnięcia oka. Ja parę razy mrugnąłem i choć nie uważam, by formalnie był lepszy od "Captain America" (najdojrzalszego artystycznie dzieła Marvela), to od strony czystej zabawy jest bliski ideału. Dynamicznie opowiedziany, jego siłą jest humor. Kilka scen jest naprawdę znakomitych, jak choćby spotkanie Iron Mana z Thorem. Jednak najlepszą postacią jest Hulk, a scena jego spotkania z Lokim definiuje "Avengers".
W tym filmie wyraźnie widać rękę Jossa Whedona i tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tym razem odniósł tak wielki sukces, podczas gdy inne jego starania (identyczne w formie jeśli nie treści) były przez fanów ignorowane. Sama marka Marvela niczego tu nie tłumaczy, skoro po 10 dniach "Avengers" zarobili więcej niż jakikolwiek inny film studia.
Ocena: 7
Ps. Trochę szkoda, że u nas wyświetlana jest wersja tylko z jedną sceną po napisach.
Gdyby przyjrzeć się "Avengers" bliżej, łatwo byłoby zauważyć, że pomimo wielkiej kasy wydanej na efekty, całość jest raczej tanią produkcją, pełną fabularnych dziur (te 30 minut wyciętych scen, które zobaczymy dopiero na DVD mocno daje się we znaki, ot taka głupia sprawa: skąd Thor wie, jak nazywają się ci, którzy stanowią armię Lokiego). "Avengers" to brokat i cekiny. Lśni to wszystko w świetle projektorów mieniąc się ferią cyfrowo generowanych barw. Jest do tego mocno infantylny.
Mało kto jednak będzie skłonny głębiej zastanawiać się nad filmem. Jego powierzchowność jest tak hipnotycznie rozrywkowa, że większość kupi ją bez mrugnięcia oka. Ja parę razy mrugnąłem i choć nie uważam, by formalnie był lepszy od "Captain America" (najdojrzalszego artystycznie dzieła Marvela), to od strony czystej zabawy jest bliski ideału. Dynamicznie opowiedziany, jego siłą jest humor. Kilka scen jest naprawdę znakomitych, jak choćby spotkanie Iron Mana z Thorem. Jednak najlepszą postacią jest Hulk, a scena jego spotkania z Lokim definiuje "Avengers".
W tym filmie wyraźnie widać rękę Jossa Whedona i tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tym razem odniósł tak wielki sukces, podczas gdy inne jego starania (identyczne w formie jeśli nie treści) były przez fanów ignorowane. Sama marka Marvela niczego tu nie tłumaczy, skoro po 10 dniach "Avengers" zarobili więcej niż jakikolwiek inny film studia.
Ocena: 7
Ps. Trochę szkoda, że u nas wyświetlana jest wersja tylko z jedną sceną po napisach.
Komentarze
Prześlij komentarz