Proste pragnienia (2011)
Jeśli kiedykolwiek zacząłbym zapominać, dlaczego nie cierpię polskiego kina, wystarczy, że przywołam sobie tytuł "Proste pragnienia" i wszystko będzie jasne. Spokojnie mogę wykorzystywać go jako słownikową definicję polskiego (w domyśle: złego) filmu.
Ponura rzeczywistość wschodnich rubieży Polski została tu przywołana w bliżej nieokreślonym celu. Grupa bohaterów snuje się po ekranie niczym duchy zdumione faktem, że koniec życia nie jest końcem istnienia i zdezorientowane, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Żadna z kilku prowadzonych historii nie łączy się z pozostałymi w rozsądną całość. Istnienie postaci DJ-a i jego psa pozostanie już chyba na zawsze nierozwiązaną zagadką.
Do tego film jest straszliwie zrobiony pod względem technicznym. Problemy z dźwiękiem przyprawiają o gęsią skórkę. A gra aktorska pozostawia wiele do życzenia. Trochę żal mi reżysera, bo zapewne włożył w film sporo serca i siły. Niestety chyba lepiej byłoby, gdyby nie pokazywał go szerszej publiczności.
Ocena: 3
Pierwszy raz słyszę ten tytuł. Może to i dobrze. Nie lubisz polskiego kina. Ja czasem lubię. Częściej jestem go niepoprawnie ciekawa. A może spojrzysz na "Starego człowieka i psa? W. Leszczyńskiego? Bardzo dobry, co prawda o starszych osobnikach, ale każdego to kiedyś czeka, warto się przygotować. Są motywy autobiograficzne (rezyser), jak przypuszczam. No i jest przepiękny pies. Poza tym dużo piwa i miłości.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś spojrzę. Ale teraz nie odważę się. "Proste pragnienia" są zbyt świeżą raną w mej pamięci.
OdpowiedzUsuńOczywiście są polskie wyjątki. Ale niezbyt wiele. Zrobiłem szybki przegląd tego, co widziałem w ostatnich latach i wychodzi, że z polskich filmów na 8 lub więcej (czyli uznałem za co najmniej bardzo dobre) ledwie kilka: Rewers, 33 sceny z życia, Benek i Bezmiar sprawiedliwości