Warrior (2011)
Lubię ckliwe, sentymentalne filmy. Kiedy twórca zdoła schwytać mnie za serce, jestem w stanie wybaczyć wiele, naprawdę wiele. Ale najpierw reżyser musi się postarać i mnie uwieść. Gavinowi O'Connorowi to się nie udało (i to już drugi raz).
Oglądając "Wojownika" do głowy przychodziło mi stare powiedzenie: Co za dużo, to i świnia nie chce. O'Connor przesadził i to wcale nie odrobinę, ale na potęgę. Film trwa ponad 2 godzin, choć z powodzeniem mógłby się zamknąć w 90 minutach. Liczba scen, która jest niepotrzebna, która powinna się znaleźć na DVD w sekcji "sceny usunięte", powala i poraża brakiem reżyserskiej dyscypliny i wizji. Mocna historia dwóch braci zostaje rozwodniona sentymentalnymi ale w głupi sposób scenami jak ta, w której Tommy dzwoni do wdowy lub ta, w której żołnierz w Iraku rozpoznaje w wideo na YouTubie Tommy'ego oraz wszystkie sceny z uczniami.
Dobrze przynajmniej, że sceny walk wyglądają jako tako. Niemniej jednak całość jest tak źle opowiedziana, że kiedy dochodzi do finału, miałem wrażenie, jakbym oglądał ustawione spotkanie. Może Amerykanie – wychowani w wrestlingu – są w stanie to przełknąć. Ja poczułem się oszukany.
Ocena: 5
A ja napisałem, że ten film powalił mnie po prostu. Trzy główne role i każda zasłużyła co najmniej na nominacje do Oscara. Moim zdaniem oczywiście.
OdpowiedzUsuńA teraz to ty mnie zawiodłeś:) Ja mam zupełnie odmienne odczucia od twoich, o czym też pisałam u siebie - zostałam uwiedziona od samego początku a na końcu powalona na kolana, mimo że nie jestem Amerykaninem wychowanym na wrestlingu - skąd taki pomysł? Obawiam się, że ich przeceniasz, pisząc, że to film dla nich. Świetnie opowiedziana , genialnie zagrana historia, także rodzinna, scena z ojcem w motelu - mistrzostwo warte co najmniej Oskara.
OdpowiedzUsuńFakt, wymieniłeś akurat dwie sceny, które rzeczywiście może zbyt rozwodniły, ale tylko sylwetkę Tommyego, no cóż, jakoś trzeba pokazać, że Tommy w gruncie rzeczy jest spragniony ciepła twardzielem a nawet bohaterem a nie tylko automatem do walenie, za przeproszeniem, po ryju. W czasie filmu mi to w ogole nie przeszkadzało- po prostu weszłam w tę opowieść całkowicie, zatopiłam się w niej bezkrytycznie, no uwiodła mnie jednym słowem.
Babka Filmowa: Owszem, aktorsko jest dobry, ale dla mnie tym razem to było za mało. Zwłaszcza, że rola Nolte jest lepszą wersją kreacji Harrisa z "bazy domowej" i Bridgesa z "Na drodze do szczęścia". Jeszcze gorzej, że od początku Tommy jest tak pokazywany, że oczywiste było, iż przegra w finale z bratem. Scena z Iraku jest bez sensu w świetle późniejszej sceny telewizyjnej, kiedy ujawniają Tommy'ego jako bohatera. Scena nauczyciela oglądającego w domu pierwszą walkę Brendana to błąd, który wybaczyć można jedynie debiutantowi i to w pracy zaliczeniowej na filmówce.
OdpowiedzUsuńCo do jednego masz rację: scena w motelu jest absolutnie rewelacyjna. To chyba najlepszy moment w całym filmie. Tu właśnie najlepiej pokazana jest skonfliktowana natura Tommy'ego. I to późniejsze "kocham cię" w klatce wypada przy niej niepotrzebnie i strasznie blado.
Nie ja nie miałam takiego wrażenia, że Tommy jest tak pokazywany, że jest oczywiste, że przegra w finale. No jasne, jak się tak zastanowić, na zimno po filmie, to można by przypuszczać, ze zwycięży dobro rodziny rozwojowej, tej z małymi dziećmi, bo stare konie muszą sobie jakoś w życiu radzić same. :) Być może tak mocno się wciągnęłam w film, że umknęły mi pewne jego słabości, jeśli faktycznie nimi są - jeśli masz rację. I bardzo się z tego powodu cieszę, że ich, ewentualnie, nie zauważyłam, bo dawno już nie ogladałam filmu z tak wielkim zaangażowaniem, z takimi emocjami. Jak ja to lubię! :) Może i masz rację, jesteś na pewno wnikliwszym badaczem sztuki filmowej, ale nic mi nie jest w stanie odebrać tych fajnych dwóch godzin zapomnienia jaki przeżyłam z "Wojownikiem"> :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wnikliwszym :) Trochę Ci zazdroszczę, że wciągnęłaś się w historię.
OdpowiedzUsuńNO właśnie, coraz rzadziej mi się to zdarza (wciąganie), nie wiem, czy to z powodu zblazowania /z powodu za dużej dawki filmów, jaką sobie serwuję - choć wydaje mi się, że są lepsi ode mnie w tej kwestii :)/, czy raczej bardziej z powodu nadprodukcji w PRZEMYŚLE filmowym - produkt taśmowy rzadko wzrusza.
OdpowiedzUsuńMnie też czasem się zdarza wciągnąć w film, wbrew rozsądkowi czy "oboektywnej prawdzie" (cokolwiek to znaczy), ale za rzadko :(
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony może to i lepiej. Każdy taki film bowiem zostaje ze mną na całe życie.
Masz rację, takie wciągające filmy pozostają z nami na całe życie, ze mną też tak jest. Mam kilka takich tytułów, "kabaret", "Hair", "Co się wydarzyło w Madison County", czy "Pod osłoną nieba" i parę jeszcze innych. A ty, możesz zdradzić, jakiś swój? :)
OdpowiedzUsuńJest tego trochę. Są wśród nich: "In memoria di me" - film, który wciągnął mnie kompletnie i nigdy nie wypuścił, "Intimidades de Shakespeare y Víctor Hugo" - rzecz, po której długo nie mogłem dojść do siebie, "Greystoke, legenda Tarzana, władcy małp" - obiektywie film taki sobie, ale kocham go całym sercem, a scena "Mother! Father! Family!" łamie mi serce za każdym razem, jak ją oglądam i oczywiście "Rocky Horror Picture Show" - od tego filmu zaczęła się moja miłość do Susan Sarandon
OdpowiedzUsuńCiekawe tytuły, o jednych słyszałam, inne są mi całkiem obce, żadnego z nich nie widziałam. Muszę wreszcie zobaczyć słynne "Rocky Horror Picture Show". Sarandon - też bardzo lubię, a od jakiego filmu? Już nie pamiętam, czyżby of "Thelmy i Louise", a może "Białego pałacu", nie tego nie jestem w stanie ustalić. Tak jak jestem pewna co do Malkovicha i "Imperium słońca" jako początku mej miłości do niego (teraz już prawie wygasła, niestety), tak co do Sarandon nie.
OdpowiedzUsuńW każdym razie zaintrygowały mnie bardzo dwa tytułu z wymienionych, te zupełnie mi obce, jeśli się uda - zobaczę. :) "samotność liczb pierwszych" to kolejny film autora "Ku mojej pamięci", gdzieś tam przemknął w kinach, widziałeś?
Oczywiście, że widziałem. Jak mogło być inaczej. Niestety "Samotność" nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia.
OdpowiedzUsuńO filmie pisałem tutaj: http://tornepl.blogspot.com/2012/03/la-solitudine-dei-numeri-primi-2010.html