The Seminarian (2010)


Robienie filmu, do którego wprowadza się rozważania filozoficzne/teologiczne i tym podobne, to bardzo ryzykowna sprawa. Z jednej strony nie można być zbyt hermetycznym, bo odstraszy się większość widowni. Z drugiej strony nie można pójść na łatwiznę, bo wtedy zamiast inteligencji twórcy mogą się pochwalić co najwyżej naiwnością. Niestety "The Seminarian" to ten drugi przypadek.


Kilka ciekawych obserwacji o Bogu i miłości, ale bohater nie potrafi wyciągnąć z nich interesujących wniosków. Koniec końców oferuje więc ideę miłości jako lekcji z przebaczenia. Błeee, ależ to nuda. A przecież sama historia Ryana i wszystkich w jego otoczeniu to znakomity punkt wyjścia do zupełnie innych rozważań. O Bogu jako istocie totalnie samotnej, o miłości, której przyczyną jest owa samotność, o egoizmie uczucia i dlaczego, choć miłość wymaga obiektu, jest doświadczeniem jednostkowym, niemożliwym do dzielenia. Stąd jest już tylko krok od kwestionowania całego stworzenia, altruizmu, zastanawiania się jakie są konsekwencje miłości w relacji Bóg-człowiek oraz człowiek-człowiek oraz tego, co jest lepsze, czy gdy uczucie jest "odwzajemnione" czy też nie. I za to, że reżyser pobudza do stawiania tych pytań, nawet jeśli czyni to nieświadomie, ma u mnie dodatkowe dwa punkty.

Bo sam film jest niestety słaby. Aktorsko nie zbliża się nawet do poziomów średnich. Wątpliwe są też niektóre decyzje reżysera (jak choćby najbardziej oczywiste niepotrzebne zostawienie sceny Jeffa nagrywającego wiadomość Anthony'emu, jakbyśmy się nie mogli domyślić, że jest olewany z tego, co dzieje się potem).

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)