Amour (2012)
Z dużym zainteresowanie zasiadłem do oglądania "Miłości" Hanekego. Ciekaw byłem jak chłodny akademik kina poradzi sobie z tematem, który aż prosi się o osobiste potraktowanie. Austriak jak zwykle stanął na wysokości zadania, choć tytuł jest nieco zbyt pretensjonalny, a całość nie jest tak dobra, jak najlepsze jego dzieła (łącznie z ostatnią "Białą wstążką").
Być może traktuję "Miłość" zbyt surowo. A wszystko przez "W pół drogi", które obrzydziło mi i temat i formę. Haneke stosuje ten sam pomysł wojerystycznego przyglądania się stopniowej deterioracji ludzkiego ciała (i co za tym idzie międzyludzkich więzi). Na szczęście "Miłość" nie jest prostackim dance macabre. Za każdą sceną kryje się cała masa tłumionych emocji. To zaskakujące. Bo Haneke do tej pory nie kojarzył mi się z uczuciami. Zawsze trzymał się na dystans wobec swoich bohaterów, stawiał grubą szybę między widzem a opowieścią. Tym razem ta granica jest o wiele delikatniejsza, przepuszczając więcej emocji.
I byłoby to genialnym posunięciem, gdyby zarazem Haneke nie wpadł w pułapkę sentymentalizmu. Finał opowieści niestety rozczarowuje. Na siłę można uznać go za dwuznaczny, a tytuł filmu za pełen przekory, ale jakoś mnie to nie przekonuje. Zbyt wiele razy w kinie stosowano podobne rozwiązanie. Niestety wyszedłem zawiedziony, że tym razem Haneke postawił na oczywistość.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz