De Heineken ontvoering (2011)
Jeśli wierzyć filmowi Treurnieta, nasze czyny są wynikiem pretekstów. Rem wpada na pomysł porwania Heinekena, a pretekstem jest ojciec, który stracił zdrowie pracując dla browaru. Heineken wraca do żony, a pretekstem jest porwanie, które niby zmienia jego priorytety. Podobnie kryje się za niewiedzą co do polityki firmy, a przecież była to niewiedza specjalnie przez niego pielęgnowana. I choć preteksty te mają w sobie więcej niż odrobinę prawdy, nie są jednak prawdziwymi powodami, dla których podejmowane są decyzje. Sympatyczny na pozór Rem ma w sobie sporo z psychopaty, a złość i agresja w planie porwania znajdują ujście. Heineken jest z kolei tchórzem, który do tej pory krył się przed prawdą za masą pieniędzy.
"Porwanie Heinekena" pokazuje również, jak wszystko jest ze sobą powiązane. Heineken nie kojarzył nazwiska ojca Rema. Ale to jego decyzje, nawet jeśli nieświadome, wpłynęły na losy Rema i nakarmiły go nienawiścią dla człowieka, który uczynił z jego ojca wrak człowieka (łatwiej jest przecież przyznać się do negatywnych emocji wobec obcej osoby, niż wobec rodzica). Ilu wrogów każdy z nas wyhodował sobie zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy? Jednak każdy czyn ma swoje konsekwencje i nikt z nas nie może grać w pełni wiarygodnie roli ofiary.
A sam film? Jest to poprawna produkcja, z zupełnie niezłą kreacją Hauera (na pewno musiał się tu bardziej napracować niż w większości chłamu, jaki jest mu ostatnio oferowany). Obraz ma też bardzo fajną muzykę, tyle że nie pasującą do niego. O wiele lepiej sprawdziłaby się w jakimś hollywoodzkim sensacyjnym widowisku jak kolejna część "Bourne'a".
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz