Les hommes libres (2011)
Historia to suka, jakich mało. Garściami zgarnia naiwniaków, z którymi robi co tylko zechce. A i ci, którzy są bardziej świadomi i zdają sobie sprawę, że na świecie nic nie jest proste, są jej powolni z czysto pragmatycznych powodów. "Les hommes libres" to opowieść o straszliwych czas, kiedy to jednak Francuzi, Żydzi i muzułmanie stali ramię w ramię, przeciwstawiając się faszyzmowi. Algierczycy walczyli u boku Francuzów o wolność. Muzułmanie poświęcali się, by ratować Żydów. Za kilka lat będą mordować siebie nawzajem z bezwzględnością większą, niż w czasach ruchu oporu Niemców.
Ale na tym właśnie polega przerażająca moc historii. Nikt w czasie okupacji nie wiedział, co będzie działo się za parę lat, a już nie ktoś taki jak Younes, który jest postacią fikcyjną, ale jednocześnie reprezentuje typowego emigranta z północnej Afryki, który trafił do Francji tuż przed wojną. Younes nie chce mieć nic wspólnego z walką. Ale wbrew sobie zostanie w nią wplątany. Rozdarty między egoistycznym pragnieniem przetrwania i równie egoistycznym pragnieniem bycia – we własnej ocenie – porządnym człowiekiem, będzie robił drobne kroki, aż w końcu nie będzie już odwrotu.
"Les hommes libres" to fascynujący fragment historii. Fragment, który należy do rzadziej przypominanych. Sam Tahar Rahim w wywiadzie dołączonym do filmu wspomina, że w szkole nie uczono go o wydarzeniach przypominanych w "Les hommes libres" i dopiero przygotowując się do roli poznał szczegóły. Tym bardziej film ogląda się (a przynajmniej ja oglądałem) z fascynacją. Oczywiście duża w tym zasługa gry aktorskiej. Rahim, kiedy jest dobrze poprowadzony przez reżysera, jest niesamowity. I tak właśnie jest w tym przypadku.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz