Gone, But Not Forgotten (2003)
"Choroba" – to pojęcie ma negatywne konotacje. Ale tak to już bywa, kiedy termin z hermetycznego języka przenika do mowy codziennej. Dla lekarza choroba to zawsze coś złego, stan zaburzenia równowagi organizmu, który wymaga interwencji. Ale dla nas czasem choroba może być błogosławieństwem. Przekonał się o tym Mark, bohater "Gone, But Not Forgotten".
Mark, uratowany samobójca, w wyniku tego zdarzenia traci pamięć. Życie, które wcześniej wydawało mu się zbyt skomplikowane, by istniało z niego inne wyjście niż śmierć, teraz nabrało sensu. Zamiast kłamstw, pozorów i smutku doświadcza prostoty, akceptacji i miłości. Ale wszystko to ma na kredyt, bo kiedy odzyska pamięć będzie musiał raz jeszcze zdecydować, kim chce być.
"Gone, But Not Forgotten" przeleżało u mnie ładnych parę lat. W końcu sięgnąłem po niego, a to za sprawą "Morgana". Tamten film miał sporo wad, ale i tak zostawił po sobie pozytywne wrażenie, dlatego też postanowiłem zapoznać się z debiutem reżysera. I w sumie mam z nim ten sam problem, co z "Morganem". Chciałbym móc wyżej ocenić film, bo reżyser jak mało który amerykański twórca nie upraszcza relacji międzyludzkich. Widać, że rozumie paradoksy skomplikowanej natury ludzkiej. Ale nie zmienia to faktu, że dialogi chwilami są strasznie napisane, aktorsko ledwo dociąga do średniej, a tu i ówdzie problemem są montaż i zdjęcia. Niemniej jednak wolę takie niedoróbki od filmów perfekcyjnych technicznie, za to robiących z widzów idiotów.
Ocena: 5
Mark, uratowany samobójca, w wyniku tego zdarzenia traci pamięć. Życie, które wcześniej wydawało mu się zbyt skomplikowane, by istniało z niego inne wyjście niż śmierć, teraz nabrało sensu. Zamiast kłamstw, pozorów i smutku doświadcza prostoty, akceptacji i miłości. Ale wszystko to ma na kredyt, bo kiedy odzyska pamięć będzie musiał raz jeszcze zdecydować, kim chce być.
"Gone, But Not Forgotten" przeleżało u mnie ładnych parę lat. W końcu sięgnąłem po niego, a to za sprawą "Morgana". Tamten film miał sporo wad, ale i tak zostawił po sobie pozytywne wrażenie, dlatego też postanowiłem zapoznać się z debiutem reżysera. I w sumie mam z nim ten sam problem, co z "Morganem". Chciałbym móc wyżej ocenić film, bo reżyser jak mało który amerykański twórca nie upraszcza relacji międzyludzkich. Widać, że rozumie paradoksy skomplikowanej natury ludzkiej. Ale nie zmienia to faktu, że dialogi chwilami są strasznie napisane, aktorsko ledwo dociąga do średniej, a tu i ówdzie problemem są montaż i zdjęcia. Niemniej jednak wolę takie niedoróbki od filmów perfekcyjnych technicznie, za to robiących z widzów idiotów.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz