Un ange à la mer (2009)
"Anioł nad morzem" to obraz przejmujący, zadający jedno z najtrudniejszych etycznie pytań o to, czy rzeczywiście życie jest wartością najwyższą. Czy można wymuszać na innych cenę wyższą ponad siły próbując ocalić siebie? Czy ratowanie własnego życia nie jest okrucieństwem egoizmu, jeśli w konsekwencji niszczy się życie innych. Bo też jak można złożyć swój los w cudzych rękach!? Odpowiedzialność za czyjś byt to rzecz najgorsza z możliwych, zwłaszcza kiedy wymaga biernego trwania, cierpliwości i bezwarunkowej akceptacji. Świadomość (prawdziwa czy też wyimaginowana, to nie ma znaczenia, w subiektywnym pojmowaniu w obu przypadkach jest równie realna), że rezygnacja z tej odpowiedzialności równoznaczna jest z wyrokiem śmierci, może zgnieść każdego, a co dopiero dziecko.
"Anioł nad morzem" to również opowieść o samolubstwie, które zdaje się wzrastać wraz z wiekiem. Bruno jest samolubnym draniem, kiedy obarcza syna swoim sekretem. Ale jego żona jest nie mniej samolubna, kiedy chce, by wyzdrowiał. Jej działania jasno pokazują, że nie zależy jej na dobrym stanie Brunona, ale na dobrym własnym samopoczuciu. I w jego poszukiwaniu zachowa się jak ostatni tchórz: zazdrosna, wykluczona, przerażona i zniechęcona.
Piękne, lecz bardzo przygnębiające kino kontemplacyjne. Rzecz zdecydowanie nie dla tych, którzy cierpią na depresję.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz