Quartet (2012)
Artysta jest niczym płomień świecy na wietrze. Jeśli ma talent, będzie płonąć jasnym światłem w mrokach nocy. Ale jak wszystkich, także i ich czeka chwila, gdy zostaną zdmuchnięci, gdy pamięć o nich przeminie. Dla zwyczajnych ludzi jest to trudny proces do zaakceptowania, ale większość sobie z nim radzi. Mają bliskich, nie mają zbyt wielkich osiągnięć, więc nie spadają ze zbyt wielkiego konia. Ale gwiazdy sceny? Przez lata żyją w świetle jupiterów. Ich ego nie zna granic, wszystko wydaje się możliwe, głupota choć bolesna zostaje zignorowana, nawet jeśli łamie serce, bo jest przecież sława, bo jest jeszcze Życie. Ale kiedy nadchodzi starość, kiedy talent blaknie, kiedy światła jupiterów skierowane są na innych, wtedy gwiazdy stają oko w oko z prawdą o świecie i tym, czym była ich kariera. I wtedy naprawdę trzeba być niezłym twardzielem, by wytrzymać presję, by nie poddawać, by mieć wciąż nadzieję.
Bardzo chciałem, żeby ten film mi się spodobał. Bo też jak mogło być inaczej, skoro w obsadzie jest tyle znakomitych nazwisk. Ale nie mogłem się przemóc, by film polubić. Niestety.
Nie chodzi tu o to, że "Kwartet" jest dziełem nieudanym czy złym, bo tak nie jest. Chodzi o to, że jest do bólu poprawny. Wszyscy aktorzy grają role, które były do przewidzenia zanim jeszcze pojawiły się napisy początkowe. Grają je z typową dla siebie manierą, niczym nie zaskakując, nie zaliczając ani wpadek ani wzlotów. Zabrakło w tym wszystkim ironicznego brytyjskiego humoru, który sprawiłby, że wszystko byłoby widzom bliskie, a jednocześnie podane z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Być może zawinił tu reżyser, który nie potrafił wyczuć niuansów wyspiarskiej kultury?
Ocena: 6
Bardzo chciałem, żeby ten film mi się spodobał. Bo też jak mogło być inaczej, skoro w obsadzie jest tyle znakomitych nazwisk. Ale nie mogłem się przemóc, by film polubić. Niestety.
Nie chodzi tu o to, że "Kwartet" jest dziełem nieudanym czy złym, bo tak nie jest. Chodzi o to, że jest do bólu poprawny. Wszyscy aktorzy grają role, które były do przewidzenia zanim jeszcze pojawiły się napisy początkowe. Grają je z typową dla siebie manierą, niczym nie zaskakując, nie zaliczając ani wpadek ani wzlotów. Zabrakło w tym wszystkim ironicznego brytyjskiego humoru, który sprawiłby, że wszystko byłoby widzom bliskie, a jednocześnie podane z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Być może zawinił tu reżyser, który nie potrafił wyczuć niuansów wyspiarskiej kultury?
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz