Side Effects (2013)
Kiedy zaczynało się "Panaceum", wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny zostanę mile zaskoczony przez Soderbergha. Po znakomitym "Magic Mike'u" wydawało się, że reżyser dalej trzyma formę. Pierwsza część to hipnotyzująca, pulsująca emocjami opowieść, na którą składa się harmonijne współgranie trzech elementów: pięknie kadrowanej twarzy Rooney Mary, zmysłowych zdjęć Soderbergha i idealnie dobranej muzyki Thomasa Newmana (plus genialny kawałek Thievery Corporation). "Panaceum" zdaje się być wtedy inteligentnym i sugestywny portretem społeczeństwa, które definiuje chodzenie na skróty. Po co zajmować się problemami, skoro można wziąć pigułkę i poczuć się lepiej? To, że problem nie znika, a tłumione są jedynie jego objawy, nikogo nie obchodzi, bo też wszystkim wydaje się, że to objawy są problemem. Podczas oglądania nie mogłem odpędzić się od myśli, jak bardzo normalność została wypaczona i zdeformowana.
A potem następuje nagły zwrot akcji. Wszystko to, co dotąd braliśmy za pewnik, zostaje brutalnie podważone. Sam w sobie ten zwrot akcji nie byłby jeszcze niczym złym. Doskonale poszerzał prezentowaną diagnozę pokazując, że największymi ofiarami lekomanii są sami lekarze. O ile bowiem u pacjentów dążenie na skróty do szybkiego rozwiązania problemów jest skłonnością zrozumiałą, o tyle lekarz powinien być na tę pokusę odporny. Tak jednak nie jest, co sprowadza na wszystkich lawinę straszliwych kłopotów.
Niestety kłopotem Soderbergha jest to, że od momentu twistu gubi się gdzieś stylistyka. Reżyser wpada w koleiny rutyny. Narracja podąża głęboko wyżłobionymi koleinami formy, której nigdy w wydaniu Soderbergha nie lubiłem. Mój entuzjazm wobec filmu zaczął gwałtownie gasnąć, a w scenie u terapeutki pada roztrzaskany w drobny mak. Dobrze, że film szybko się kończy, bo moja ocena zapewne poszłaby jeszcze bardziej w dół. Niestety, tym razem sprawdziło się stare porzekadło: dobre złego początki.
Ocena: 6
A potem następuje nagły zwrot akcji. Wszystko to, co dotąd braliśmy za pewnik, zostaje brutalnie podważone. Sam w sobie ten zwrot akcji nie byłby jeszcze niczym złym. Doskonale poszerzał prezentowaną diagnozę pokazując, że największymi ofiarami lekomanii są sami lekarze. O ile bowiem u pacjentów dążenie na skróty do szybkiego rozwiązania problemów jest skłonnością zrozumiałą, o tyle lekarz powinien być na tę pokusę odporny. Tak jednak nie jest, co sprowadza na wszystkich lawinę straszliwych kłopotów.
Niestety kłopotem Soderbergha jest to, że od momentu twistu gubi się gdzieś stylistyka. Reżyser wpada w koleiny rutyny. Narracja podąża głęboko wyżłobionymi koleinami formy, której nigdy w wydaniu Soderbergha nie lubiłem. Mój entuzjazm wobec filmu zaczął gwałtownie gasnąć, a w scenie u terapeutki pada roztrzaskany w drobny mak. Dobrze, że film szybko się kończy, bo moja ocena zapewne poszłaby jeszcze bardziej w dół. Niestety, tym razem sprawdziło się stare porzekadło: dobre złego początki.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz