Struck by Lightning (2012)
Ostatnio narzekałem trochę na amerykańskie kino niezależne, że wieje nudą, że używany jest ciągle ten sam schemat i tylko twarze bohaterów i lokacje się zmieniają. Nie spodziewałem się, że antidotum na to zaoferuje mi dzieciak z "Glee". A tu proszę, taka niespodzianka.
Chris Colfer wymyślił film, który jest dokładną kopią tego wszystkiego, co właśnie mnie znudziło. Historia o dorastaniu, jednostka wyobcowana, bo myśląca w świecie prostych potrzeb, w tle toksyczni rodzice i czyhająca za rogiem śmierć. Reżyser, dostosowując się do tego schematu, opowiada wszystko z typowym niezależnym zacięciem, jest więc lekko i ironicznie.
Na czym więc polega różnica? Dlaczego "Trafiony piorunem" zyskał u mnie tak wysoką ocenę? To proste. Dlatego, że tutaj jest to tylko sztafaż, gra z widzem. W rzeczywistości jest to jeden z najbardziej ponury i przygnębiających filmów, jakie widziałem w ostatnich miesiącach. U Colfera i Dannelly'ego jedynym pozytywem jest fakt, że główny bohater został trafiony piorunem, zanim jeszcze zdążył zamienić się w konsumpcyjne zombie. Marazm, brak marzeń, rozwiane iluzje, cynizm i defetyzm, oto władcy świata. Choć nie wiemy nic o nieuchronnej katastrofie, to wszyscy zachowujemy się tak, jakby apokalipsa czaiła się już za rogiem i nie ma już odwrotu. Jedni oddają się więc radosnej dekadencji wiedząc, że nic lepszego już w życiu ich nie spotka. Inni pogrążają się w debilizmie niemyślenia, dzięki czemu niczym nie muszą się przejmować. Jeszcze inni zatapiają gorzkie żale w alkoholu i pigułkach. Scena, w której matka wykłada synowi lekcję życia, zmiażdży nawet największego optymistę.
Do tego wszystkiego film jest bardzo dobrze zagrany. Allison Janney raz jeszcze udowadnia, że wśród aktorek świata indie movies jest królową.
Ocena: 8
Chris Colfer wymyślił film, który jest dokładną kopią tego wszystkiego, co właśnie mnie znudziło. Historia o dorastaniu, jednostka wyobcowana, bo myśląca w świecie prostych potrzeb, w tle toksyczni rodzice i czyhająca za rogiem śmierć. Reżyser, dostosowując się do tego schematu, opowiada wszystko z typowym niezależnym zacięciem, jest więc lekko i ironicznie.
Na czym więc polega różnica? Dlaczego "Trafiony piorunem" zyskał u mnie tak wysoką ocenę? To proste. Dlatego, że tutaj jest to tylko sztafaż, gra z widzem. W rzeczywistości jest to jeden z najbardziej ponury i przygnębiających filmów, jakie widziałem w ostatnich miesiącach. U Colfera i Dannelly'ego jedynym pozytywem jest fakt, że główny bohater został trafiony piorunem, zanim jeszcze zdążył zamienić się w konsumpcyjne zombie. Marazm, brak marzeń, rozwiane iluzje, cynizm i defetyzm, oto władcy świata. Choć nie wiemy nic o nieuchronnej katastrofie, to wszyscy zachowujemy się tak, jakby apokalipsa czaiła się już za rogiem i nie ma już odwrotu. Jedni oddają się więc radosnej dekadencji wiedząc, że nic lepszego już w życiu ich nie spotka. Inni pogrążają się w debilizmie niemyślenia, dzięki czemu niczym nie muszą się przejmować. Jeszcze inni zatapiają gorzkie żale w alkoholu i pigułkach. Scena, w której matka wykłada synowi lekcję życia, zmiażdży nawet największego optymistę.
Do tego wszystkiego film jest bardzo dobrze zagrany. Allison Janney raz jeszcze udowadnia, że wśród aktorek świata indie movies jest królową.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz