For Greater Glory: The True Story of Cristiada (2012)
Katolicy przez setki lat byli mistrzami popkulturowej propagandy, jak nikt inny promując swój punkt widzenia. Ale ostatnie lata nie są dla nich zbyt udane. Czego najlepszym dowodem jest "Cristiada". Ten film wyglądałby jak coś wygrzebanego z zakurzonego kąta na strychu już 30 lat temu. Oglądany dziś jest naprawdę trudny do wytrzymania. Sam musiałem robić do niego kilka podejść, by w końcu przez niego przebrnąć.
Mogę twórcom darować całkowitą ideologiczną ślepotę. W końcu od filmu propagandowego trudno wymagać obiektywizmu. Mogę przymknąć również oko na bardzo nierówno rozłożone akcenty jeśli chodzi o prezentację poszczególnych bohaterów. Ale nie potrafię przejść obojętnie obok faktu, że twórcy w najmniejszym nawet stopniu nie próbowali zrobić ze swojej opowieści filmowego widowiska. Jakby wyszli z założenia, że temat wystarczy za wszystko, że jest tak ważny, że cała reszta to już tylko pretekst.
I na nieszczęście wiele osób zapewne ten punkt widzenia podziela. Nie po raz pierwszy spotykam się bowiem z sytuacją, w której film nie może być krytykowany (albo chwalony) ponieważ podejmuje konkretny temat. A dla mnie liczy się sam film. Pod tym względem "Cristiada" przegrywa nawet z polskimi komediami romantycznymi. Co jest wyczynem samo w sobie. Jest pompatyczna i ciężka. Ma nadęte dialogi i sporo kazań rodem z ambony. Jakby samo słowo "Bóg" sprawiało, że bohaterowie tracili zdolność do normalnego i naturalnego wypowiada się. Filmowi brakuje bohatera, brakuje fabuły, która niczym droga wytyczałaby szlak, jakim ma podążać narracja. Stąd film składa się z trudem łączonych ze sobą scenek rodzajowych. Postacie pojawiają się i znikają jak w kalejdoskopie, obcesowo wypychane na pierwszy plan i równie bezwzględnie z niego wyrzucane, kiedy tylko jest to na rękę twórcom. Szkoda, że nie zwrócono się z prośbą o realizację do Mela Gibsona. Wiele można mu zarzucić, ale na reżyserii się zna i na pewno zrobiłby film o wiele bardziej emocjonalnie przejmując. A tak pozostaje mi tylko żałować fantastycznej obsady, która została doszczętnie zmarnowana.
Ocena: 3
Mogę twórcom darować całkowitą ideologiczną ślepotę. W końcu od filmu propagandowego trudno wymagać obiektywizmu. Mogę przymknąć również oko na bardzo nierówno rozłożone akcenty jeśli chodzi o prezentację poszczególnych bohaterów. Ale nie potrafię przejść obojętnie obok faktu, że twórcy w najmniejszym nawet stopniu nie próbowali zrobić ze swojej opowieści filmowego widowiska. Jakby wyszli z założenia, że temat wystarczy za wszystko, że jest tak ważny, że cała reszta to już tylko pretekst.
I na nieszczęście wiele osób zapewne ten punkt widzenia podziela. Nie po raz pierwszy spotykam się bowiem z sytuacją, w której film nie może być krytykowany (albo chwalony) ponieważ podejmuje konkretny temat. A dla mnie liczy się sam film. Pod tym względem "Cristiada" przegrywa nawet z polskimi komediami romantycznymi. Co jest wyczynem samo w sobie. Jest pompatyczna i ciężka. Ma nadęte dialogi i sporo kazań rodem z ambony. Jakby samo słowo "Bóg" sprawiało, że bohaterowie tracili zdolność do normalnego i naturalnego wypowiada się. Filmowi brakuje bohatera, brakuje fabuły, która niczym droga wytyczałaby szlak, jakim ma podążać narracja. Stąd film składa się z trudem łączonych ze sobą scenek rodzajowych. Postacie pojawiają się i znikają jak w kalejdoskopie, obcesowo wypychane na pierwszy plan i równie bezwzględnie z niego wyrzucane, kiedy tylko jest to na rękę twórcom. Szkoda, że nie zwrócono się z prośbą o realizację do Mela Gibsona. Wiele można mu zarzucić, ale na reżyserii się zna i na pewno zrobiłby film o wiele bardziej emocjonalnie przejmując. A tak pozostaje mi tylko żałować fantastycznej obsady, która została doszczętnie zmarnowana.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz