The Wolverine (2013)
Na nowego "Wolverine'a" wybierałem się z duszą na ramieniu. Spodziewałem się sporego rozczarowania. Osoba reżysera budziła moje jeszcze większe wątpliwości, bo też poprzedni film Mangolda "Wybuchowa para" mocno mnie rozczarował. Tym razem też się rozczarowałem, ale na szczęście na plus.
Pierwsza godzina "Wolverine'a" wydała mi się naprawdę solidnym kinem komiksowym. Było trochę bajki, trochę rzeczy niemożliwych w prawdziwym świecie i sporo solidnej akcji. Sekwencja na Alasce (nawet z disnejowskim niedźwiadkiem) bardzo fajna. Akcja na pogrzebie jeszcze lepsza. A już najbardziej zaskoczyła mnie scena na dachu pociągu. Kiedy widziałem klip z jej fragmentem, wydała mi się beznadziejnie głupia. A jednak, na dużym ekranie, sprawdziła się. Tak, trzeba wziąć poprawkę, że jest to komiks, ale kiedy już się o tym pamięta, to całość ogląda się znakomicie.
Film ma całkiem niezły soundtrack. Marco Beltrami już od lat należy do czołówki filmowych kompozytorów, przynajmniej w moich uszach. Genialny jest sam Hugh Jackman. W jego depresję jest mi jakoś łatwiej uwierzyć niż w rozterki Batmana czy Supermana. U nich wydaje się to reakcja odruchowa, Jackman potrafi loganowemu cierpieniu nadać bardziej autentyczny wymiar.
Niestety sekwencja finałowa to jedna wielka porażka. Miałem wrażenie, że ekipa Mangolda poszła sobie na urlop, a zastąpili ją twórcy "GI Joe: Odwet". Niby dużo się dzieje, a ja nie mogłem przestać ziewać. Nudne to wszystko było jak diabli, a do tego strasznie chaotyczne. Po tak dobrej pierwszej części zawiodłem się tak kompletnie niesatysfakcjonującym końcem. Na szczęście jest jeszcze scena po napisach, dzięki której humor mi się poprawił.
Ocena: 6
Pierwsza godzina "Wolverine'a" wydała mi się naprawdę solidnym kinem komiksowym. Było trochę bajki, trochę rzeczy niemożliwych w prawdziwym świecie i sporo solidnej akcji. Sekwencja na Alasce (nawet z disnejowskim niedźwiadkiem) bardzo fajna. Akcja na pogrzebie jeszcze lepsza. A już najbardziej zaskoczyła mnie scena na dachu pociągu. Kiedy widziałem klip z jej fragmentem, wydała mi się beznadziejnie głupia. A jednak, na dużym ekranie, sprawdziła się. Tak, trzeba wziąć poprawkę, że jest to komiks, ale kiedy już się o tym pamięta, to całość ogląda się znakomicie.
Film ma całkiem niezły soundtrack. Marco Beltrami już od lat należy do czołówki filmowych kompozytorów, przynajmniej w moich uszach. Genialny jest sam Hugh Jackman. W jego depresję jest mi jakoś łatwiej uwierzyć niż w rozterki Batmana czy Supermana. U nich wydaje się to reakcja odruchowa, Jackman potrafi loganowemu cierpieniu nadać bardziej autentyczny wymiar.
Niestety sekwencja finałowa to jedna wielka porażka. Miałem wrażenie, że ekipa Mangolda poszła sobie na urlop, a zastąpili ją twórcy "GI Joe: Odwet". Niby dużo się dzieje, a ja nie mogłem przestać ziewać. Nudne to wszystko było jak diabli, a do tego strasznie chaotyczne. Po tak dobrej pierwszej części zawiodłem się tak kompletnie niesatysfakcjonującym końcem. Na szczęście jest jeszcze scena po napisach, dzięki której humor mi się poprawił.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz