World War Z (2013)
Nie dziwię się, że "World War Z" miało poważne problemy w produkcji. Twórcy stanęli przed naprawdę nie lada wyzwaniem. Miał to być film, który budziłby napięcie, więc musiał być (zgodnie z dzisiejszymi standardami rozrywki) dynamiczny, a to oznaczało zombie z turbo doładowaniem. Miał być w miarę straszny, a jednocześnie PG-13. Miał odchodzić od klasycznego wizerunku zombie, ale jednocześnie chciano i tamten wizerunek wykorzystać. W rezultacie twórcy musieli pójść na kompromis. Jak widać po wynikach kinowych, mieli rację. Widownia pochwaliła ich decyzję. Ja niestety jestem innego zdania.
Może zacznę od plusów. To, co twórcom udało się najlepiej, to stworzenie napięcia, któremu bliżej jest do filmów R niż PG-13. Mimo braku krwi i przy dość łagodnych scenach przemocy, autorzy wykazali się niezwykłą inwencją w sugerowaniu tego, czego pokazać nie mogli (najlepszym przykładem jest tu scena opatrywania uciętej ręki). Spodobał mi się też początek: praktycznie brak ekspozycji, budowania scenerii, niemalże natychmiast jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, a jako przygotowanie do tego służy sekwencja napisów początkowych. I najważniejszy plus: bezwzględny pragmatyzm sił zbrojnych, zamiast dominującej w amerykańskim kinie ślepej solidarności. Jeśli nie jesteś cennym członkiem grupy, zostajesz wyrzucony na pastwę żarłocznych ex-ludzi.
Gorzej jest z samą akcją. "World War Z" jest tak naprawdę filmem nowelowym. Każda część ma swój własny charakter i dynamikę. I jak to zazwyczaj z nowelowymi filmami bywa, niektóre z nich są lepsze, inne niestety wypadają gorzej. Jednak to akurat nie jest aż tak dużą wadą. Najbardziej odstaje część koreańska, ale to ona właśnie mi się najbardziej podobała. Niestety dla mnie słabością "World War Z" są zombie. Pomysł ze stanem uśpienia przy braku bodźców to jedyna rzecz, jaka mi się spodobała. Spastykujące zombie było bardzo zabawne, choć nie jestem przekonany, że taki cel chcieli osiągnąć twórcy. Natomiast kompletnie odrzucam wizję zombie-pędziwiatrów. Zwłaszcza w scenach zbiorowych ukazanych z pewnej perspektywy. Chwilami bardziej przypominały w nich orki z "Władcy Pierścieni" niż żywe trupy. A mając takie skojarzenie, naprawdę trudno brać mi je było na serio.
Ocena: 4
Może zacznę od plusów. To, co twórcom udało się najlepiej, to stworzenie napięcia, któremu bliżej jest do filmów R niż PG-13. Mimo braku krwi i przy dość łagodnych scenach przemocy, autorzy wykazali się niezwykłą inwencją w sugerowaniu tego, czego pokazać nie mogli (najlepszym przykładem jest tu scena opatrywania uciętej ręki). Spodobał mi się też początek: praktycznie brak ekspozycji, budowania scenerii, niemalże natychmiast jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, a jako przygotowanie do tego służy sekwencja napisów początkowych. I najważniejszy plus: bezwzględny pragmatyzm sił zbrojnych, zamiast dominującej w amerykańskim kinie ślepej solidarności. Jeśli nie jesteś cennym członkiem grupy, zostajesz wyrzucony na pastwę żarłocznych ex-ludzi.
Gorzej jest z samą akcją. "World War Z" jest tak naprawdę filmem nowelowym. Każda część ma swój własny charakter i dynamikę. I jak to zazwyczaj z nowelowymi filmami bywa, niektóre z nich są lepsze, inne niestety wypadają gorzej. Jednak to akurat nie jest aż tak dużą wadą. Najbardziej odstaje część koreańska, ale to ona właśnie mi się najbardziej podobała. Niestety dla mnie słabością "World War Z" są zombie. Pomysł ze stanem uśpienia przy braku bodźców to jedyna rzecz, jaka mi się spodobała. Spastykujące zombie było bardzo zabawne, choć nie jestem przekonany, że taki cel chcieli osiągnąć twórcy. Natomiast kompletnie odrzucam wizję zombie-pędziwiatrów. Zwłaszcza w scenach zbiorowych ukazanych z pewnej perspektywy. Chwilami bardziej przypominały w nich orki z "Władcy Pierścieni" niż żywe trupy. A mając takie skojarzenie, naprawdę trudno brać mi je było na serio.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz