The To Do List (2013)
Stało się. To było nieuchronne, ale i tak dziwnie jest być świadkiem, jak jedna epoka odchodzi w zapomnienie, a kolejna zajmuje jej miejsce. Wydaje się, że jeszcze wczoraj nieskalanym rajem, kiedy świat był piękny, Amerykanie młodzi, niewinni i radośni, były lata 80. Dziś jednak ich rolę przejęły lata 90., a "Do zaliczenia" to kolejny z serii sentymentalnych podróży w czasie.
Lata 90., Macintosh, Nirvana, Clintownowie - to są teraz rzeczy, które podlegają zbiorowej mitologizacji. I w sumie nie ma się co dziwić. Za czasów Clintona Ameryka przeżywała ekonomicznym boom, a największym problemem obywateli była kwestia, czy prezydent uprawiał czy też nie uprawiał seks z "tą kobietą". Pęknięcie bańki internetowej, 11 września, wojna w Iraku, drugi wielki kryzys ekonomiczny – to miało dopiero nadejść. Ci, którzy dziś zmagają się z efektami tych plag, w latach 90. wchodzili właśnie w dorosłość i mieli pełne prawo oczekiwać, że ich przyszłość będzie usłana różami.
Jak na podróż sentymentalną, "Do zaliczenia" wypada zaskakująco dobrze. Choć mam wrażenie, że niektóre inside joke'i mogą być mało czytelne dla tych wszystkich, którzy nie mają z lat 90. żadnych wspomnień. Jako rubaszna komedia o podtekście erotycznym, film również sprawdza się nieźle. Fakt, nie jest to ten sam poziom humoru w "Supersamcu", a dowcipy, choć chwilami dosadne (głównie, kiedy dotyczy to tego, co ma bohaterka w ustach), w sumie są zdecydowanie mniej seksualnie oczywiste od tych z komedii Dane'a Cooka (co, po zastanowieniu, chyba należałoby uznać za wadę).
Aubrey Plaza raczej nie wskoczy rolą w tym filmie do pierwszej komediowej ligi kobiecej, ale ma swoje chwile. Za to nie zawiedli ani Bill Hader (to akurat oczywiste, nie mógł przecież dać ciała w kinowym debiucie swojej żony) ani Andy Samberg (który raz jeszcze pokazał, że lepiej czuje się w roli wspierającej film niż gwiazdy, na której barkach musi całość spoczywać). Z kolei Johnny Simmons wygląda jakby naprawdę urodził się nie w tej epoce, co trzeba. Jest bardziej autentyczny jako nastolatek z lat 90. od większości rzeczywistych nastolatków z tamtych czasów.
Ocena: 7
Lata 90., Macintosh, Nirvana, Clintownowie - to są teraz rzeczy, które podlegają zbiorowej mitologizacji. I w sumie nie ma się co dziwić. Za czasów Clintona Ameryka przeżywała ekonomicznym boom, a największym problemem obywateli była kwestia, czy prezydent uprawiał czy też nie uprawiał seks z "tą kobietą". Pęknięcie bańki internetowej, 11 września, wojna w Iraku, drugi wielki kryzys ekonomiczny – to miało dopiero nadejść. Ci, którzy dziś zmagają się z efektami tych plag, w latach 90. wchodzili właśnie w dorosłość i mieli pełne prawo oczekiwać, że ich przyszłość będzie usłana różami.
Jak na podróż sentymentalną, "Do zaliczenia" wypada zaskakująco dobrze. Choć mam wrażenie, że niektóre inside joke'i mogą być mało czytelne dla tych wszystkich, którzy nie mają z lat 90. żadnych wspomnień. Jako rubaszna komedia o podtekście erotycznym, film również sprawdza się nieźle. Fakt, nie jest to ten sam poziom humoru w "Supersamcu", a dowcipy, choć chwilami dosadne (głównie, kiedy dotyczy to tego, co ma bohaterka w ustach), w sumie są zdecydowanie mniej seksualnie oczywiste od tych z komedii Dane'a Cooka (co, po zastanowieniu, chyba należałoby uznać za wadę).
Aubrey Plaza raczej nie wskoczy rolą w tym filmie do pierwszej komediowej ligi kobiecej, ale ma swoje chwile. Za to nie zawiedli ani Bill Hader (to akurat oczywiste, nie mógł przecież dać ciała w kinowym debiucie swojej żony) ani Andy Samberg (który raz jeszcze pokazał, że lepiej czuje się w roli wspierającej film niż gwiazdy, na której barkach musi całość spoczywać). Z kolei Johnny Simmons wygląda jakby naprawdę urodził się nie w tej epoce, co trzeba. Jest bardziej autentyczny jako nastolatek z lat 90. od większości rzeczywistych nastolatków z tamtych czasów.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz