Carrie (2013)
Wow! Jestem pod wielkim wrażeniem. Nie spodziewałem się, że w XXI wieku w kraju bądź co bądź rozwiniętym może powstać równie "oświecone" dzieło. Dawno już nie widziałem tak politycznie niepoprawnego filmu. Od czasu do czasu zdarzało się, że któraś z płci w kinie pokazywana jest w niekorzystnym świetle, jednak nie przypominam sobie, by w ostatniej dekadzie czy dwóch powstał film tak totalnie miażdżący kobiety.
Gdybym był kobietą i feministką, to oskarżyłbym reżyserkę o zdradę i kolaborację. "Carrie" to bowiem druzgocący obraz zepsucia, jakim jest kobieta. Żadna istota płci żeńskiej nie jest bez winy, różny jest tylko stopień przeżarcia zgnilizną. Kobieta jest nieczysta z samej swej natury, którą zdradza krew menstruacyjna. Seksualność zawsze prowadzi do grzechu, a często i gorszych rzeczy, jak psychoza czy opętanie. W takiej sytuacji nawet suka alfa musi budzić litość, bowiem za jej próbą zniszczenia innych kryje się własna słabość i kompleksy. W "Carrie" jest sporo bohaterek, ale żadna tak naprawdę nie może być uznana za pozytywną, nawet nauczycielka WF-u i jedna z uczennic, która próbuje naprawić "zło" są w gruncie rzeczy istotami słabymi.
Z tych wszystkich powodów "Carrie" jest filmem, z którego byłby zapewne dumny Heinrich Kramer, autor niesławnego "Młota na czarownice". Film Pierce idealnie komponuje się z "Malleus Maleficarum", w podobnych barwach odmalowując kobiecą naturę. Reżyserka chyba naprawdę nie lubi kobiet. Wystarczy przypomnieć sobie "Nie czas na łzy", którego bohaterką jest dziewczyna pragnąca być chłopakiem.
A jak sprawuje się "Carrie" jako horror? Niestety niezbyt dobrze. Kiedy ogląda się Carrie powoli szlifującą swoje moce, to naturalnie oczekuje się po scenie na balu prawdziwej eksplozji. Ta jednak nie następuje. Piekło, jakie rozpętuje Carrie, wygląda mało imponująco. O wiele ciekawiej wypada następująca potem konfrontacja z matką. I jest to jedyna naprawdę fajna sekwencja.
Ocena: 5
Gdybym był kobietą i feministką, to oskarżyłbym reżyserkę o zdradę i kolaborację. "Carrie" to bowiem druzgocący obraz zepsucia, jakim jest kobieta. Żadna istota płci żeńskiej nie jest bez winy, różny jest tylko stopień przeżarcia zgnilizną. Kobieta jest nieczysta z samej swej natury, którą zdradza krew menstruacyjna. Seksualność zawsze prowadzi do grzechu, a często i gorszych rzeczy, jak psychoza czy opętanie. W takiej sytuacji nawet suka alfa musi budzić litość, bowiem za jej próbą zniszczenia innych kryje się własna słabość i kompleksy. W "Carrie" jest sporo bohaterek, ale żadna tak naprawdę nie może być uznana za pozytywną, nawet nauczycielka WF-u i jedna z uczennic, która próbuje naprawić "zło" są w gruncie rzeczy istotami słabymi.
Z tych wszystkich powodów "Carrie" jest filmem, z którego byłby zapewne dumny Heinrich Kramer, autor niesławnego "Młota na czarownice". Film Pierce idealnie komponuje się z "Malleus Maleficarum", w podobnych barwach odmalowując kobiecą naturę. Reżyserka chyba naprawdę nie lubi kobiet. Wystarczy przypomnieć sobie "Nie czas na łzy", którego bohaterką jest dziewczyna pragnąca być chłopakiem.
A jak sprawuje się "Carrie" jako horror? Niestety niezbyt dobrze. Kiedy ogląda się Carrie powoli szlifującą swoje moce, to naturalnie oczekuje się po scenie na balu prawdziwej eksplozji. Ta jednak nie następuje. Piekło, jakie rozpętuje Carrie, wygląda mało imponująco. O wiele ciekawiej wypada następująca potem konfrontacja z matką. I jest to jedyna naprawdę fajna sekwencja.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz